Piłsudski wysiadł na przystanku Niepodległość. Ja z tramwajowej "szóstki" wyskoczyłem na przystanku Chorał. A po kilku godzinach na stacji Uwielbienie.
Głośnik zachrypiał: „Katowice, Rondo. Następny przystanek…”. Dalszej części nie słyszałem, bo do „szóstki” wskoczyli kibice w żółto-zielono-czarnych szalikach. Byli zadowoleni. Nie wiedzieli jeszcze, że ich ukochana Gieksa przegra za kilka godzin z Sandecją Nowy Sącz. Zawarczał garażowy hip-hop. Wprost z komórki. Wyskoczyłem przy seminarium duchownym. Wyższym, śląskim. Od rana klerycy śpiewali w nim chorał…
Przystanek pierwszy: Jak klerycy chorał odkrywali
Warsztaty zorganizowała grupka kleryków zapaleńców. Do ich prowadzenia zaprosili specjalistów: brata Benedykta – kantora opactwa tynieckiego i Sławomira Witkowskiego – założyciela Scholi Cantorum Minorum Chosoviensis, kantora parafii św. Jadwigi w Chorzowie. Śpiewali przez trzy dni. Nie tylko w miarę proste, łatwe do powtórzenia „Salve Regina”, ale i skomplikowane chorałowe psalmy. – Jakie miejsce w liturgii zajmuje chorał? – zapytał jeden z uczestników. – Pierwsze – uśmiechnęli się prowadzący. – Dokumenty soborowe jasno stwierdzają, że to „pierwszy śpiew Kościoła”. Chorał ma niezwykłą moc przyciągania. Religia.tv transmituje modlitwę z Tyńca. Słaby, trącący amatorszczyzną obraz zarejestrowany jest zwykłą przemysłową kamerką. Żadnych świateł, operatorów, scenografii. A jednak ten kiepski jakościowo filmik ogląda każdego dnia mnóstwo ludzi.
Przystanek drugi: Bracie, troszkę ciszej!
Jak śpiewak operowy odnalazł się w tak pokornej formie, jaką jest chorał? – zaczepiam brata Benedykta. – To nie było łatwe – uśmiecha się benedyktyn. – Pamiętam moje pierwsze spotkanie ze wspólnotą braci. Usiadłem w ławce. Cały konwent po komplecie kieruje się w stronę ołtarza poświęconego Niepokalanej i kończy dzień „Bogurodzicą”. No i wtedy sobie pozwoliłem… (śmiech) Następnego dnia jeden z ojców podszedł do mnie: Może troszkę delikatniej? To było takie fajne, łagodne. – Profesjonalny muzyk trafia nagle do chóru zakonnego obok braci, którzy na przykład niemiłosiernie fałszują. Nie więdną bratu uszy? – nie daję za wygraną. – Nie. Wkomponowując się w chór, zapomina się o tym, co się umie, co się robiło. Człowiek stara się wnętrzem, sercem, całym sobą wkomponować w ten śpiew. Chorał uczy pokory. Niedawno rozmawiałem z bratem, który mieszka w Tyńcu już 50 lat. Powiedział mi: „To niesamowite. Ja po tylu latach biegnę wreszcie z radością do chóru!”. Zadziwiła mnie ta opowieść – jestem w Tyńcu dopiero 8 lat.
– Zdaje sobie brat sprawę z tego, że przeczytają to też młodzi z pokolenia ADHD, które chce mieć wszystko – łącznie z liturgią – „na skróty”? – Tutaj nie ma skrótów. Ja w chórze staję się kropelką, która chce powolutku kapać dla Boga. Cierpliwie. Kap, kap… W efekcie drąży ona skałę. Ale potrzeba lat. Potrzebny jest czas. Ten mnich dojrzewał 50 lat. Chorał w nim rezonował. Zobaczmy, ile czasu i cierpliwości trzeba, by wejść w chorał „po uszy”, zakochać się w nim, zacząć się nim modlić. Potrzeba sporo cierpliwości. Bo chorał mówi: „zatrzymaj się!”. Ludzie tęsknią za pięknem – zapala się benedyktyn. – Jesteśmy odpowiedzialni za to, by zagospodarować tę przestrzeń. Jeśli tego nie zrobimy, wyrosną na tym poletku chaszcze, chwasty. Jeśli nie będziemy pielęgnowali chorału, niebawem wyrośnie na nim popkultura.
Przystanek trzeci: Morskie bałwany zatapiają Katowice
Klerycy zaczynają trudny, surowy, potężny gregoriański śpiew. Kościół wraca do korzeni. Po kilkudziesięciu latach. Chorał – pierwszy śpiew Kościoła – ponownie zaczyna gościć w seminariach. Przed rokiem do „Gościa Niedzielnego” dołączyliśmy chorał śpiewany przez opolskich kleryków. Numer sprzedawał się jak świeże bułeczki. – Moda na chorał wraca – cieszy się Sławomir Witkowski. – Bardzo mnie to cieszy. Odeszliśmy od łaciny w liturgii i przy okazji wylaliśmy dziecko z kąpielą. Imię dziecka? Chorał. Nazwisko? Gregoriański.
Marcin Jakimowicz