Paradoks ocalonego

Ocalić człowieka może tylko Bóg. Choć zepchnięty pomiędzy zhańbionych przez człowieka, który zapragnął być Bogiem, wciąż jest dla nas jedyną szansą na powrót do normalności. Nieprawość człowieka ma swoje korzenie. Został stworzony przez Boga, który miał wobec niego bardzo konkretny zamysł: „A wreszcie rzekł Bóg: »Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!«” (Rdz 1,26). Ulepiony z prochu ziemi, na skutek czego – według drugiego opisu stworzenia – stał się „istotą żywą” (Rdz 2,7) i umieszczony w rajskim ogrodzie, usłyszał polecenie: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2,16-17). Zwiedziony przez węża, skończył marnie.

Niedola pozorna

Za Jezusem, jak napisał Łukasz, szło „mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: »Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?«” (Łk 23,27-31). Ostatnie pouczenie Jezusa, ostatnie kazanie, ostatnia przemowa... Powrót do tego, co najważniejsze. Kto jest nieszczęśnikiem wymagającym współczucia, a kto zwycięzcą? Kto tu ma władzę, a kto jej podlega? Kto, wreszcie, jest Bogiem, a kto człowiekiem uwikłanym i ukrytym w zaroślach grzechu, jak Adam i Ewa w Edenie?

Płacz kobiet wydaje się nie tyle próbą uratowania Jezusa, ile sposobem solidaryzowania się, ubolewania z powodu hańbiącego losu, który Go spotkał. Sprawa hańby powraca. Płaczą nad nią kobiety. Jezus je poucza, kto w rzeczywistości jest zhańbiony, a kto niewinny; kto jest drzewem suchym, a kto zielonym. Mówi wprost, że ich własny los oraz przyszłość ich dzieci zasługują na opłakiwanie bardziej niż Jego pozorna niedola. Pozorna? Czy patrząc na ubiczowanego, ukoronowanego cierniem, oplutego, zelżonego, skrwawionego, spuchniętego Skazańca z tabliczką na szyi, na której wypisano wyrok, można mówić o „pozornej” niedoli? No cóż... na tym polega paradoks ocalonego człowieka i nieocalonego Boga. Faktycznie w niedoli, w nieszczęściu grzechu pławi się ten pierwszy. By powrócić pod rajskie drzewo: bo zapragnął być Bogiem, zamiast uczyć się, jak być człowiekiem.

Wolny naprawdę

Wydaje się, że ks. Blachnicki nie miał umiaru w... samokrytycyzmie. Nasuwa się refleksja, że sługa Boży stanowił kompletne przeciwieństwo obecnej mentalności, kreującej w głowach milionów ludzi samozadowolenie wedle formuły „I’m OK” (jestem w porządku). Tym bardziej warto przyjrzeć się mu i wczytać się w to, co ma do powiedzenia o sobie samym w skrupulatnych zapiskach codzienności, które prowadził.

Paradoks ocalonego   REPRODUKCJA JAN HLEBOWICZ /FOTO GOŚĆ

21 maja 1961 roku napisał: „Pobyt w więzieniu to dla mnie wielka szansa, która się już nie powtórzy! Muszę więc ją wykorzystać jak najlepiej. Im dłużej tu będę, tym większa łaska, tym lepiej dla mnie!”. Takie słowa mógł zapisać jedynie szaleniec albo święty. Tylko te dwie kategorie ludzi są w stanie pogodzić uwięzienie i łaskę. Wolność wszak zdaje się nieodłącznym warunkiem samorozwoju.

Żeby to zrozumieć, należy wrócić do „paradoksu ocalonego”. Jezus zniewolony przez człowieka ocalił człowieka, choć w jego oczach wyglądało to wszystko inaczej. Dwa dni później Blachnicki zanotował w więziennych zapiskach wypunktowaną refleksję dotyczącą właśnie wolności wewnętrznej. Co ciekawe – zrobił to w kontekście relacji do bliźniego. „Każdy to chyba przeżywa w swoim życiu wewnętrznym: to bolesne załamanie się wewnętrznej postawy, wypracowanej na modlitwie i rozmyślaniu, w zetknięciu się z zewnętrznym światem i otoczeniem. Człowiek wie i postanawia, że tak powinien mówić i postępować, że nie powinien mówić o sobie w celu popisania się i zrobienia dobrego wrażenia, że nie powinien wydawać sądów, w których nie przejawia się miłość, lecz tylko zarozumiała pewność siebie. Cóż z tego, że wszystko to wiem, kiedy to gdzieś pryska i znika, jak tylko wejdę między ludzi i zacznę z nimi rozmawiać. Wtedy jakaś siła wychodząca z podświadomości bierze w swoje władanie moją mowę, moje uczucia, ruchy i gesty. Jakaś siła żywiołowa, spontaniczna, której nie potrafię się w żaden sposób oprzeć. Gdy potem wracam do samotności, do celi swej świadomości, opłakuję swoje upadki. Robię nowe postanowienie, ale z góry wiem, że kiedy znowu wejdę między ludzi, będzie to samo, historia się powtórzy”.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

ks. Adam Pawlaszczyk