Ocalić człowieka może tylko Bóg. Choć zepchnięty pomiędzy zhańbionych przez człowieka, który zapragnął być Bogiem, wciąż jest dla nas jedyną szansą na powrót do normalności. Nieprawość człowieka ma swoje korzenie. Został stworzony przez Boga, który miał wobec niego bardzo konkretny zamysł: „A wreszcie rzekł Bóg: »Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!«” (Rdz 1,26). Ulepiony z prochu ziemi, na skutek czego – według drugiego opisu stworzenia – stał się „istotą żywą” (Rdz 2,7) i umieszczony w rajskim ogrodzie, usłyszał polecenie: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2,16-17). Zwiedziony przez węża, skończył marnie.
Prochem jesteś i w proch się obrócisz (Rdz 3,19) – to przyćmiło w człowieku Boży obraz i podobieństwo, a skłonność do grzechu od tamtego momentu sprawiła, że próba powrotu do nich zazwyczaj kończy się niepowodzeniem. „Człowiekiem jesteś, nie Bogiem” – zdaje się najbardziej zdroworozsądkowym mottem, które należałoby powtarzać sobie codziennie rano...
Nieocalony Bóg
Jezus spotykał tysiące ludzi. Ciekawskich, strapionych, schorowanych, głodnych, opętanych, idealistów i realistów, zaciekłych grzeszników i opłakujących swoje grzechy – nie było chyba takiego typu osobowości i takiej historii życiowej, która nie byłaby Mu znana z osobistych spotkań. Na drodze krzyżowej, oprócz swojej Matki, spotkał Szymona z Cyreny, Weronikę, zawodzące niewiasty, a do tego zmanipulowany tłum, dwóch innych skazańców określanych jako „złoczyńcy” albo „łotry” oraz żołnierzy. O jednej z tych postaci nie wspominają Ewangelie. Weronika, której imię oznacza „prawdziwy obraz” (vera eikon), zdaje się najbardziej tajemniczą z nich. Phero nike oznacza bowiem również „niosącą zwycięstwo”. Niektóre źródła utożsamiają ją z kobietą uleczoną przez Jezusa Chrystusa z krwotoku, więc tę legendę dopełnia jedno słowo: „dotknąć”. Czy szat Chrystusa ręką, czy Jego twarzy chustą – nie ma znaczenia. Czy w tłumie gęsto otaczającym Uzdrowiciela, czy w gawiedzi pragnącej Jego krwi – nie ma znaczenia. Chodzi o dotknięcie. Jego zbawcza moc odnosi się do każdej sfery życia ludzkiego. I na każdej pozostawia swoje piętno: uzdrowienie. Drobny, choć odważny gest miłosierdzia wobec Boga, który uczyniła Weronika, nie przyniósł Jezusowi ocalenia, chociaż mógł Mu trochę ulżyć. Ale przecież nie chodziło o to, by ocalić Boga. Raczej o to, by ocalić człowieka.
Historia kołem się toczy
Według ewangelisty Łukasza Piłat uwolnił Barabasza. Tego, „którego się domagali, a który za rozruch i zabójstwo był wtrącony do więzienia; Jezusa zaś zdał na ich wolę” (Łk 23,25). To „ich”, pozornie drobne, jest kluczem do zrozumienia, co właściwie działo się na drodze krzyżowej. Jak podkreślają egzegeci, we fragmencie Ewangelii świętego Łukasza, który opisuje tę drogę, widać wyraźnie trzy części: dźwiganie krzyża przez Szymona Cyrenejczyka, pouczenie skierowane do płaczących kobiet oraz prowadzenie dwóch złoczyńców na ukrzyżowanie. Szymon z Cyreny otwiera rozdział zamknięty postaciami złoczyńców. Jego zasadniczą treścią natomiast jest pouczenie skierowane do niewiast. Ewangelista jakby chciał pokazać, że nawet ostatnie chwile życia Jezusa mają charakter pouczający.
Właściwie nie wiadomo, biorąc pod uwagę opis Łukaszowy, czy przynajmniej na początku drogi na miejsce kaźni Jezus niósł krzyż sam. Żołnierze byli zobowiązani doprowadzić Go żywego na Golgotę i żywego przybić do krzyża – na taką karę bowiem został skazany. Jednak nie w tym rzecz, od kiedy Szymon niósł krzyż. Raczej w tym, jakie było jego nastawienie: „Zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem” (Łk 23,26). Inaczej niż w Ewangelii świętego Marka, w której napisano, że „przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola, właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego” (Mk 15,21). Ta różnica zdaje się niezauważalna, a jednak znaczy wiele. Według Łukasza gest Cyrenejczyka nie jest przymusową, wykonywaną wbrew swojej woli służbą na rzecz państwa, lecz raczej spełnieniem Jezusowego nakazu: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23). Zupełnie inna optyka – to Szymon bierze na siebie cały ciężar naznaczony piętnem hańby. Sprawiedliwości choć trochę staje się zadość. Hańba wszak była największym skandalem w tej całej opowieści: Najświętszemu przypisano grzech. Czy historia nie zatacza koła i nie wraca pod rajskie drzewo?
ks. Adam Pawlaszczyk