Przedostatnia droga Zbawiciela na tej ziemi wiedzie na Golgotę. Po zmartwychwstaniu odbędzie jeszcze jedną – do Emaus z uczniami, gdzie da się poznać po łamaniu chleba. Nowo narodzona wspólnota Kościoła doświadczy Jego eucharystycznego objawienia. Zanim to nastąpi, musi wziąć krzyż i wejść z nim na szczyt. Ze szczytu zniosą Go inni. Bardzo ważne jest, żeby te dwie drogi – ostatnią przed śmiercią i pierwszą po zmartwychwstaniu – rozumieć jako jedną. To droga do źródeł zbawienia. I na jednej, i na drugiej drodze Kościołowi towarzyszy Maryja. Nieodłączna, obecna, współ-obecna, współ-cierpiąca, współ-modląca się.
Matczyna chłosta
Idea „pozbycia się” własnej woli nie była obca świętym. Właściwie trudno odnaleźć wśród nich takiego, który by do niej nie nawiązywał. To znamienne. Od ofiary Jezusa Chrystusa, który „chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał”, każdy, kto chce iść za Nim, to znaczy poważnie potraktować wiarę w Niego, musi się posłuszeństwa nauczyć.
Tylko ten jest „posłuszny”, kto „słyszy”. Wielkim dramatem człowieka jest przestać słyszeć, co mówi do niego Bóg. O wiele bardziej bolesne jednak jest słyszeć i nie rozumieć. Najtragiczniejszym wariantem jest: słyszeć, rozumieć i... nie być zainteresowanym tym, co Bóg ma do zaproponowania. Co naprawdę ma do zaproponowania, a nie co – jak się niektórym wydaje – proponuje. Bóg nigdy nie sugeruje rozwiązań łatwych, zrozumiałych, ścieżek szerokich i cieszących się popularnością. Zdaje się, że świat współczesnych, wyzwolonych ludzi, również (niestety) niektórych w Kościele, kieruje się logiką odwrotną. Ma być łatwo, lekko i przyjemnie. Tymczasem paradoks posłusznego polega na przesunięciu punktu ciężkości z tego, co przykre, w stronę radości. Ograniczenie przynosi swobodę. Posłuch – samostanowienie. Rzecz nie do ogarnięcia ludzkim umysłem. Raczej daleko od ludzkich kategorii trzeba odejść, aby zrozumieć. Blachnicki wyzna, że tym, co się dokonało w nim w czasie więziennych rekolekcji, było „przesunięcie punktu ciężkości wartościowania życiowego”. To mocne stwierdzenie. Ale jeszcze mocniejsze jest wyznanie z 3 maja 1961 roku. „Wczoraj wieczorem Niepokalana nawiedziła mnie znów »oczyszczającą chłostą« – stanem, który wydaje się dla duszy nie do zniesienia, który określam w czasie jego trwania jako »potworny«, »niesamowity« itp. Równocześnie jednak, gdzieś na dnie duszy, utrzymuje się przekonanie, że chwila ta jest cenna i błogosławiona”.
Trzeba przyznać – umiał Blachnicki nazywać rzeczywistość duchową dosadnie. „Oczyszczająca chłosta” z rąk Matki to coś, z czym spotykam się pierwszy raz. Raczej gdzieś na dnie podświadomości, z tyłu głowy, pozostaje stereotyp starej pieśni kościelnej – „siecze” rozgniewany Ojciec. Szczęśliwy, kto „się uciecze” do Matki. Blachnicki, w pracy nad sobą niestrudzony i bardzo krytyczny, dostrzega przyczyny tej chłosty: „Dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza. Słowa te, tylekroć powtarzane, nabrały jednak w tej modlitwie zupełnie innego znaczenia. Poznałem, że dotychczas nie byłem zdolny do oddawania chwały Niepokalanej. Byłem »czcicielem – uzurpatorem«, nic we mnie nie było czyste, proste, szczere. Na dnie wszystkiego była pycha – a więc wszystko było nieczyste! Chwalić naprawdę – to wielka łaska, do której nie jestem zdolny sam z siebie – dlatego muszę wołać z głębi mojego skażenia: dozwól mi chwalić Cię, daj mi moc przeciw nieprzyjaciołom. Dopuścić do chwalenia jest równoznaczne z całkowitym oczyszczeniem z pychy – a więc to łaska największa!”.
Źródło spokoju w duszy
Posłuszeństwo jest najtrudniejszą z trzech cnót ewangelicznych, które ślubowałem/ślubowałam – ileż razy słyszałem takie wyznanie z ust osoby konsekrowanej. Z biegiem lat rozumiem je coraz lepiej. Bo o ile dziecko z konieczności posłuszne być musi dorosłym dla swojego dobra, po to, by nie zrobić sobie krzywdy, by czegoś nie zepsuć, o tyle utrzymujemy, że dorosły zazwyczaj wie – lub wydaje mu się, że wie – jak postępować, by nie zrobić sobie krzywdy, by czegoś nie zepsuć. Czy to jednak prawda? Czy faktycznie tak jest? „Rzut oka na minionych dziesięć lat kapłaństwa uświadamia mi wyraźnie działanie Niepokalanej, która realizuje swoje plany, mimo ciągłych oporów, przeszkadzania i psucia z mojej strony” – napisał ksiądz Blachnicki. I dodał: „Mimo tak wielkiej nędzy mojej, która ujawniła się w minionych latach, mimo tylu zaniedbań i niewierności – Niepokalana nie opuściła mnie jeszcze i przygotowuje sobie narzędzie do realizacji swych wielkich planów. Tak, mam w tej chwili w duszy spokój i radosną pewność, że jestem na drodze realizowania specjalnego powołania, danego mi przez Niepokalaną. Tkwię całkowicie w zadaniu, które wypełnić może całą resztę mojego życia. Już minął okres niepewności, szukania, niepokoju”.
Drugi tydzień naszych rekolekcji pod hasłem: „Któryś za nas cierpiał rany” powinien uwrażliwić nas na to, czego chcemy, do czego dążymy i kogo słuchamy. Inaczej: komu jesteśmy posłuszni. Nie osiągniemy postępów w życiu duchowym bez udzielenia sobie odpowiedzi na to pytanie.
Czy można więc ganić, reagować zgorszeniem, dziwić się radości aniołów towarzyszących Matce Bożej z Valdeblore? Bynajmniej. Scena, w której biorą udział, przedstawia przecież chwilę, gdy w najpełniejszy sposób dokonało się to, co zapowiedziane zostało kilka dni po narodzinach Jezusa. Miecz przenika serce Matki, której droga rozpoczęła się od słów: „Oto Ja służebnica Pańska”. Na Jej łonie leży głowa martwego Syna, który będąc Synem Najwyższego, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. Oboje posłuszni byli tylko jednemu. A właściwie Jedynemu. Bogu. •
ks. Adam Pawlaszczyk