Przedostatnia droga Zbawiciela na tej ziemi wiedzie na Golgotę. Po zmartwychwstaniu odbędzie jeszcze jedną – do Emaus z uczniami, gdzie da się poznać po łamaniu chleba. Nowo narodzona wspólnota Kościoła doświadczy Jego eucharystycznego objawienia. Zanim to nastąpi, musi wziąć krzyż i wejść z nim na szczyt. Ze szczytu zniosą Go inni. Bardzo ważne jest, żeby te dwie drogi – ostatnią przed śmiercią i pierwszą po zmartwychwstaniu – rozumieć jako jedną. To droga do źródeł zbawienia. I na jednej, i na drugiej drodze Kościołowi towarzyszy Maryja. Nieodłączna, obecna, współ-obecna, współ-cierpiąca, współ-modląca się.
W jednym ze swoich wierszy ksiądz Jan Twardowski napisał: „Jakże się teraz nie bać/ nie trwożyć/ z tylu ranami naraz/ na krzyż Cię złożyć/ Matka Boska się śniła/ płakała/ jak we mszy świętej/ krew Twą oddzielić od ciała/ z powrotem piątek/ słońce umiera/ nie widać/ jeśli jest miłość przestań się martwić/ i śmierć się przyda”. Poezja poezją, symbole symbolami. Krew i ciało Zbawiciela pozostają nierozdzielne. A co z krwią Jego Matki, której serce przeszywa miecz? „Jezus spotyka swoją Matkę” – to czwarta stacja Drogi Krzyżowej. I choć żaden z ewangelistów nie przywołuje tego wątku, trudno przypuszczać, by Jej tam nie było.
Uśmiech aniołów
Valdeblore, Francja. Niewielki kościół wkomponowany w zabudowę miejską kryje w sobie wiele tajemnic. U wejścia szklana gablota, w niej figura Maryi, która podtrzymuje zmarłego Jezusa. Siedzi między Jej kolanami, jak małe dziecko, choć jest dorosły i większy od Niej. Ukoronowana cierniem głowa spoczywa na Jej łonie, wydawać by się mogło, że Chrystus śpi. Jej głowa również jest ukoronowana – wieńcem z gwiazd. Po ciele Jezusa spływa krew, w Jej piersi tkwi sztylet. Trudno go nazwać mieczem, ale filigranowa postać Maryi raczej nie pozwoliła na więcej artyście w komponowaniu tej sceny. Dwa niewielkie aniołki unoszą nad Jej głową królewską koronę, dwa inne spoglądają z dołu. Są co najmniej pogodne, o ile nie... radosne. Ktoś tak wymyślił czy to jedynie przypadek? Czy współcierpienie Matki z Synem, miecz boleści, a nawet siedem mieczy, może budzić uśmiech aniołów? Na większości przedstawień płaczą, zasłaniając twarze i okrywając się skrzydłami. Te z Valdeblore z iście barokowym zacięciem zdają się wręcz skakać z radości. Intuicja podpowiada, że to nieodpowiednie w tej sytuacji zachowanie.
Nauczył się posłuszeństwa
List do Hebrajczyków, rozdział piąty: „Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabości. (...) Nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga, jak Aaron. Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale [uczynił to] Ten, który powiedział do Niego: Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził (...). Został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał”.
Podporządkowanie i posłuszeństwo przejawiały się również we wszystkich poczynaniach ziemskich rodziców Bożego Syna w okresie Jego dzieciństwa. Gdy po narodzinach Jezusa upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Go do Jerozolimy, aby przedstawić Panu. Spełnili w ten sposób obowiązek zapisany w 13. rozdziale Księgi Wyjścia, na pamiątkę wyzwolenia Izraela z niewoli egipskiej. „Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: »Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu«. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego” (Łk 2,23-24). Maryja i Józef, spełniając ten obowiązek, przedstawiając zgodnie z prawem swojego Syna Jego właściwemu Ojcu, uczestniczą w czymś nie do pojęcia ludzkim rozumem – w „objawieniu” swoistego napięcia pomiędzy Boską naturą Logosu i ludzką naturą Jezusa. „Nauczył się posłuszeństwa” w wymiarze ziemskim rozpoczęło się.
ks. Adam Pawlaszczyk