Możemy ze wszystkich sił przekonywać dziś świat, że chrześcijaństwo to nie systemem restrykcyjnych norm i bezdusznych życiowych wymogów; że Kościół ma niezwykłą teologię i bogate duchowe dziedzictwo, z którego możemy czerpać pełnymi garściami; że bycie autentycznym uczniem Chrystusa nie wyklucza życia z rozmachem i pasją. To wszystko na nic, jeśli w odpowiedzi świat wskaże nam szare, ponure, nieszczęśliwe twarze katolików. I trzeba to przyznać: przegrywamy nie na poziomie teorii, ale praktyki – stylu życia, który z prawdziwym chrześcijaństwem ma często niewiele wspólnego.
24.02.2021 07:00 GOSC.PL
Ewangelia z pierwszej niedzieli Wielkiego Postu – okresu, który ma nas przygotować do świętowania paschalnej radości Zmartwychwstania – mówi o tym, że po czterdziestu dniach spędzonych na pustkowiu, Jezus zaczął głosić „euangelion tou Theou”, co można tłumaczyć jako „szczęśliwą nowinę Boga” (Mk 1, 14). Bardzo porusza mnie ten fragment – tym bardziej, że jego niezwykły refleks odnajdujemy już w pierwszym punkcie Katechizmu Kościoła Katolickiego. To jakby w pigułce podana istota tej „szczęśliwej nowiny”, którą Kościół przedstawia następująco: „Bóg nieskończenie doskonały i szczęśliwy zamysłem czystej dobroci, w sposób całkowicie wolny, stworzył człowieka, by uczynić go uczestnikiem swego szczęśliwego życia. Dlatego w każdym czasie i w każdym miejscu jest On bliski człowiekowi. Powołuje go i pomaga mu szukać, poznawać i miłować siebie ze wszystkich sił. Wszystkich ludzi rozproszonych przez grzech zwołuje, by zjednoczyć ich w swojej rodzinie – w Kościele. Czyni to przez swego Syna, którego posłał jako Odkupiciela i Zbawiciela, gdy nadeszła pełnia czasów. W Nim i przez Niego Bóg powołuje ludzi, by w Duchu Świętym stali się przybranymi dziećmi, a przez to dziedzicami Jego szczęśliwego życia” (KKK, 1). Tyle teoria. A praktyka?
Życie wielu chrześcijan – takie mam przynajmniej wrażenie – głęboko rozmija się z tym fundamentalnym przesłaniem, że jako przybrane dzieci Boga staliśmy się dziedzicami Jego szczęśliwego życia; że to właśnie powinno wyróżniać nas w tym świecie – sposób przeżywania codzienności naznaczony tą prawdą. I nie chodzi bynajmniej o naiwną wesołkowatość, albo zaklinanie rzeczywistości narracją o trudnościach czy problemach ustępujących jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo przecież z Bogiem nic przykrego spotkać nas nie może. Nie, chrześcijaństwo to nie usilne budowanie doczesnej strefy komfortu albo plasterek znieczulający ból trudnej codzienności. To nie opium odurzające egzystencjalny lęk, czy styl radzenia sobie z rozmaitymi neurotycznymi deficytami. Chrześcijaństwo to światło, które nie zawsze rozprasza wszelkie ciemności, zawsze jednak wskazuje w nich drogę i sprawia, że możemy nią pewnie podążać – na brzeg Światłości.
Owszem, nawał zła, którego dziś tak boleśnie doświadczamy przez nieprawość wielu ludzi Kościoła, może w sercach wielu zrodzić błędne przekonanie, że w chrześcijaństwie nie ma już nic ze światła, że pozostały tylko ciemności; że Bóg „umarł”. Modlę się, żeby głupota, pycha, bezmyślność, podłość, chciwość, nieczystość, kłamstwo, krzywdzenie słabszych i niewinnych, obłuda oraz inne grzechy ludzi Kościoła nie przysłoniły światu prawdy o dziedzictwie szczęśliwego życia, które ma dla nas Bóg w Jezusie; modlę się, żeby nie przysłoniły jej moje grzechy. Jestem jednak również głęboko przekonany, że jeśli jako uczniowie Jezusa mamy dziś do zaoferowania światu coś wyjątkowego – coś, czego świat sam z siebie nigdy posiąść nie zdoła i za czym tęskni w najgłębszym rdzeniu swej bytowości – to właśnie jest szczęśliwa nowina Boga. Co więcej, jestem pewien, że nie wystarczy tej nowiny jedynie ogłaszać. Trzeba ją pokazywać sobą – całym swym życiem. Niestety, są dziś w Kościele tacy, którzy zamiast o szczęściu Bożej bliskości wolą mówić o Bożym gniewie, szalejącym diable, piekle i karze, lubując się w rozsiewaniu zamętu i grozy; którzy z chorobliwym zapałem zwalczają wszystko, co nie pasuje do ich skurczonej wizji prawdy i w imię swych subiektywnych przekonań z zacietrzewieniem uderzają w jedność i tak już obolałego ciała Kościoła. Ja odrzucam ich drogę. W sercu Kościoła, podążając za papieżem Franciszkiem i w jedności z nim oraz z nauczaniem kolegium biskupów, chcę głosić szczęśliwą nowinę Boga i już teraz częściowo, a kiedyś w całej wiecznej pełni żyć dziedzictwem Jego szczęśliwego życia. Jeśli czegokolwiek miałbym tobie życzyć u progu Wielkiego Postu, to chciałbym, aby poruszyły cię te słowa – jako obietnica, wezwanie i zadanie: miej szczęśliwe życie w Bogu!
Aleksander Bańka