Prymas zawsze pierwszy, tym razem oddaje nieco miejsca skromnej niewidomej zakonnicy. To ważny znak.
Wspólna beatyfikacja prymasa Stefana Wyszyńskiego i matki Róży Elżbiety Czackiej to ważna wskazówka dla Kościoła w Polsce na czas pandemii, a przede wszystkim na obecność w świecie, który z niej się wyłoni.
Osobiście cieszę się, że m. Róża Czacka zostanie beatyfikowana, jak zapowiada kard. Kazimierz Nycz, wspólnie z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Stało się tak dzięki nieoczekiwanemu zwrotowi akcji (przełożeniu beatyfikacji prymasa i uznaniu cudu za wstawiennictwem m. Czackiej), co tylko pokazuje, że najczęściej najlepsze scenariusze pisze samo życie. Wprawdzie niektórzy kręcą nosem – słyszę, że to pomniejszy wielkość aktu beatyfikacji prymasa (jak podwójna kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII), że zbyt długo na to prymas czekał itd., itp. A ja myślę, że najbardziej tą podwójną beatyfikacją są zaskoczeni i jednocześnie z niej zadowoleni oni oboje – m. Czacka i prymas Wyszyński, którzy przez kilkadziesiąt lat się znali, a nawet przyjaźnili i jakkolwiek każde pragnęło osobistej świętości, to nigdy przecież nie pomyśleliby, że wspólnie będą wyniesieni na ołtarze. Prymas zawsze pierwszy, zawsze na kościelnym piedestale, tym razem oddaje nieco miejsca skromnej niewidomej zakonnicy. To ważny znak. Dzięki podwójnej beatyfikacji więcej osób dowie się o m. Czackiej, ociemniałej hrabiance, która miała odwagę dobrze przyjąć swe kalectwo i tego uczyła innych niewidomych. Matka Czacka – prekursorka nowoczesnych metod opieki nad niewidomymi, założycielka zakładu dla niewidomych w Laskach i zgromadzenia zakonnego sióstr franciszkanek Służebnic Krzyża, którego reguła była dostosowana do pracy z ociemniałymi – jest doskonałym wzorem i drogowskazem dla Kościoła w Polsce na dziś. Wzorem pomocy najsłabszym – chorym, biednym, z marginesu, a także tym wszystkim, którzy z powodu pandemii przeżywają trudności psychiczne czy materialne. Takich osób będzie wśród nas coraz więcej. I one są zadaniem dla Kościoła, czyli całej wspólnoty.
Matka Czacka, jak mówił na jej pogrzebie w Laskach 19 maja 1961 r. prymas Wyszyński, „żyła z zamkniętymi oczami, otwartym sercem, z wyciągniętymi przed siebie ramionami”. Tymi ramionami chciała objąć nie tylko biednych, w sensie słabych na ciele, ale także na duszy. Do Lasek, gdzie ks. Władysław Korniłowicz stworzył ważny w międzywojennej Polsce ośrodek odnowy religijnej i liturgicznej, dzięki atmosferze otwartości, życzliwości i miłości ściągali ludzie różnej kondycji duchowej – wierzący, niewierzący i poszukujący, różnej proweniencji społecznej i politycznej – od socjalistów po endeków. I w takich właśnie Laskach od końca lat 20. XX w. bywał ksiądz, a potem biskup i prymas Stefan Wyszyński. W czasie wojny spędził tu trzy lata jako kapelan zakładu i powstańczego szpitala. Wspólna beatyfikacja matki Czackiej i ojca, jak mówiono o Wyszyńskim – oby doszła do skutku – przypomina, że w Kościele jest miejsce na różne nurty duchowości, złączone wiernością Ewangelii. Ufam więc, że ta zapowiedziana, a nieoczekiwana forma beatyfikacji nie pozwoli żadnemu nurtowi w polskim Kościele zawładnąć prymasem i jego dziełem.
Ale jeszcze jeden pożytek płynie z odłożenia uroczystości, wobec czego, przyznaję, byłam sceptyczna. Czas oczekiwania na nią odsłania wciąż nowe pokłady nie tylko nauczania, ale i osobowości prymasa Wyszyńskiego, która może być inspiracją na wyzwania naszego czasu.
Tomasz Terlikowski w „Plusie Minusie” ogłosił niedawno, że odłożenie beatyfikacji jest symbolicznym końcem epoki Kościoła Wyszyńskiego – ukształtowanego przez prymasa, Jana Pawła II i ks. Blachnickiego – a nowych liderów i programów nie widać. I jakkolwiek z wieloma argumentami zgadzam się, to ogłaszanie końca tego wszystkiego, co owi trzej duchowni do Kościoła wnieśli, jest w moim przekonaniu publicystycznym uproszczeniem, które gdyby miało się spełnić, byłoby fatalne dla naszej przyszłości. Bo problem w wypadku prymasa Wyszyńskiego polega nie na tym, że jego dzieło jest nieaktualne, ale na tym, że nie umiemy go przetwarzać, dostosowując do nowych warunków. A przede wszystkim, że nie potrafimy jak on tworzyć nowych programów na nowe czasy. Prymas powtarzał, że Kościół musi istnieć w każdych warunkach i okolicznościach, i musi rozmawiać z każdym. I do tych zmieniających się warunków musi stwarzać odpowiednie programy duszpasterskie. Nie powielać, jak on nie powielał niczyich programów, ale tworzyć nowe, tak jak on to czynił – z odwagą i determinacją, wbrew wewnętrznym malkontentom i wszelkim zewnętrznym trudnościom. I dzisiaj w tym widzę największe przesłanie prymasa. Kto je podejmie? •
Ewa K. CZACZKOWSKA