W teorii wszystko wygląda pięknie. Wy potrzebujecie nas, a my – was. Stanowimy jedno ciało i wzajemnie się uzupełniamy; razem stajemy do posługi, wspierając się w rozmaitych formach zaangażowania i apostolskiej aktywności. W teorii. W praktyce świeccy, którzy pragną aktywniej włączyć się w życie Kościoła, wpływając na jego kształt – chociażby tylko na poziomie parafii – przez pewną część prezbiterów wciąż jeszcze traktowani są z dystansem, podejrzliwością i dużą dozą nieufności. Lista wzajemnych pretensji, oskarżeń i żalów bywa bardzo długa. Problem w tym, że bez gruntownej zmiany w tym obszarze żadne pastoralne nawrócenie tak zdecydowanie postulowane przez papieża Franciszka i żadna trwała, dobra zmiana w polskim Kościele nie będą możliwe.
10.01.2021 09:21 GOSC.PL
Muszę uczciwie przyznać, że dość często przychodzi mi wysłuchiwać tego rodzaju skarg ze strony świeckich zaangażowanych w rozmaitych wspólnotach – zwłaszcza tych identyfikowanych z szeroko rozumianym nurtem ewangelizacji i odnowy Kościoła. Padają zarzuty, że ich inicjatywy bywają tłumione, aktywność ograniczana, że niejednokrotnie są w parafiach zaledwie tolerowani, pozbawieni opieki i wsparcia duszpasterzy, że proboszcz czy wikary nie interesują się ich losem i nie pojawiają się na wspólnotowych spotkaniach. Niejednokrotnie słyszę również mocne słowa o odklejonych od rzeczywistości duszpasterzach, którzy nie mając wyczucia faktycznych realiów rodzinnych czy zawodowych, w jakich żyją aktywni w Kościele świeccy, próbują wymusić na nich dodatkowe, zgodne ze swą niedyskutowalną wizją duszpasterską zaangażowania, pomijając zupełnie starania o pozyskanie do współpracy tych, którzy w Kościele wciąż jeszcze nie odkryli swego miejsca. Jednocześnie, gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że wcale nie krótsza lista zarzutów płynie z ust prezbiterów pod adresem świeckich: że nawiedzeni, narwani, teologicznie niewykształceni, skupieni na sobie, nieliczący się z ogólną wizją duszpasterską; że często ich pomysły ograniczają się tylko do roszczeniowo artykułowanych oczekiwań, aby proboszcz coś „w tej sprawie” zrobił; że są niestali, chwiejni, nieobliczalni. Kto w tym sporze ma rację? Z pewnością najbliższa prawdzie będzie odpowiedź, że w jakimś sensie obie strony, z tym wszak zastrzeżeniem, że proporcje owej racji rozkładają się w odmienny sposób w każdym indywidualnym przypadku. Nie znaczy to oczywiście, że w ogólnym rozrachunku zarzuty podnoszone przez świeckich należy bagatelizować. Przeciwnie, nawet jeśli odfiltrujemy z nich to co nadmiarowe, przerysowane i czasami zbyt emocjonalne, pozostaje obraz napięcia i trudu, którego skala powinna dać do myślenia. Mówiąc wprost, świeccy w Kościele nad Wisłą wciąż nie czują się jego pełnoprawnymi członkami, współtworzącymi go na rozmaitych poziomach wraz z jego hierarchią. Częściej mówią o tym, że są traktowani jak wierni drugiej kategorii, a nawet jak piąta kolumna w Kościele, której broń Boże nie należy dawać zbyt dużo swobody, bo niechybnie rozsadzi go od środka.
Osobiście wcale się nie dziwię niektórym obawom artykułowanym mniej lub bardziej wyraźnie przez prezbiterów pod adresem świeckich. Rzeczywiście, często nie byliśmy wzorem kompetencji, stabilności czy odpowiedzialności w Kościele. Zdecydowanie trudniej nas też zdyscyplinować, ponieważ nasza zależność od przełożonych i posłuszeństwo ich decyzjom ma nieco inną naturę, niż na przykład posłuszeństwo prezbitera względem swego biskupa. Nie znaczy to jednak, że tego typu obawy popieram. Przeciwnie, uważam, że kryje się za nimi i podsyca je do rozmiarów hamujących rozwój Kościoła duch klerykalizmu, przerysowana lękowość, feudalistyczne myślenie o kościelnej wspólnocie, brak należytej biblijnej i soborowej perspektywy, a często także najzwyklejsze uprzedzenia, które sprawiają, że chętnie dedykuje się świeckim aktywność w obszarze tak zwanych spraw tego świata, nie dostrzegając jednocześnie, że ich pierwsze, podstawowe powołanie, jako uczniów Chrystusa wynika najpierw nie tyle z wybranego stanu życia, ile z wszczepienia w Kościół przez chrzest. To powołanie do głoszenia dobrej nowiny o Chrystusie, zgodnie z tym, co podaje Katechizm Kościoła Katolickiego: „Ponieważ świeccy, jak wszyscy wierni, wezwani są przez Boga do apostolstwa na mocy chrztu i bierzmowania, dlatego mają obowiązek i prawo, indywidualnie lub zjednoczeni w stowarzyszeniach, starania się, by orędzie zbawienia zostało poznane i przyjęte przez wszystkich ludzi na całej ziemi” (KKK 900). „Świeccy wypełniają swoją misję prorocką również przez ewangelizację, »to znaczy głoszenie Chrystusa… zarówno świadectwem życia, jak i słowem« […]. Tego rodzaju apostolstwo nie polega jednak na samym tylko świadectwie życia. Prawdziwy apostoł szuka okazji głoszenia Chrystusa również słowem, bądź to niewierzącym… bądź wierzącym” (KKK 905). Właśnie w tym powołaniu świeccy muszą dziś szczególnie stawać ramię w ramię z prezbiterami – nie w duchu rywalizacji czy wzajemnych pretensji, ale w dojrzałej i świadomej komplementarności powołań, misji, charyzmatów i posług. Czy nam się to podoba, czy nie – nie ma dziś dla Kościoła innej drogi. Oczywiście, możemy się na to zżymać i dalej rzucać wzajemne oskarżenia lub kłody – pod nogi. Nie zmienia to jednak faktu, że potrzebujemy siebie nawzajem jak powietrza i wody. W polskim Kościele uśpiony świecki olbrzym musi się obudzić, a prezbiterzy powinni mu w tym pomóc. Co więcej, jestem przekonany, że to już się dzieje, choć niejednokrotnie w niemałym trudzie. Coraz więcej widzę w Kościele twórczych, wartościowych inicjatyw inspirowanych, współtworzonych bądź wprost inicjowanych przez świeckich. Jestem również przekonany, że znajdują one wsparcie zdecydowanej większości duszpasterzy. Osobiście mam przede wszystkim takie doświadczenie współpracy z prezbiterami. Buduje mnie to, jak wielką mądrość i dojrzałość w rozumieniu posługi świeckich w Kościele znajduję u większości spośród tych, z którymi współdziałam na różnych polach apostolskiej aktywności. Cieszę się z tego, jak się rozumiemy, jak uzupełniamy i że potrafimy to doceniać. Jednocześnie nie gorszę się tymi, którzy tego rodzaju myślenia nie podzielają. Szanuję ich prawo do innej wrażliwości i wizji Kościoła. Jestem przekonany, że nadchodzący czas szybko i nieuchronnie zweryfikuje to, która z owych wizji jest właściwa.
Aleksander Bańka