„Byliśmy na prawdziwych peryferiach”. Polski kapłan wspomina Wigilię na lotnisku Manston

„Które Boże Narodzenie najbardziej utkwiło ci w pamięci?” – zapytał Marcin Mazur w czasie naszego powrotu z lotniska Manston w wigilijny wieczór. Pewnie zauważył, że nie byłem skory do rozmowy. Przytłaczało mnie zmęczenie. W pewnym momencie zapytałem Marcina, czy ma prawo jazdy. Wtedy zrozumiał, jak bardzo chce mi się spać… Było już późno. Do Pasterki zostało raptem nieco ponad dwie godziny. A przecież wcześniej jeszcze wieczerza wigilijna…

Cofnijmy się jednak o kilka dni. Wszystko zaczęło się we wtorkowy poranek, 22 grudnia. Już wtedy było wiadomo, że sytuacja kierowców z godziny na godzinę staje się coraz bardziej dramatyczna. To wtedy napisałem na Facebooku: „Kościół powinien, a nawet musi się tymi ludźmi zainteresować. Są jak owce bez pasterza. Jezus zapewne by tam poszedł. Czy istnieje możliwość. żeby dostać się do tych ludzi? Boże Narodzenie tuż tuż. Na pewno ktoś będący w takiej sytuacji potrzebuje rozmowy, może spowiedzi... Czy istnieje możliwość zorganizowania Mszy św. polowej?”. W moim apelu oznaczyłem polskie władze konsularne. Wyraziłem również moją dyspozycyjność i chęć pomocy. Próbowałem skontaktować się z Ambasadą RP, by prosić o pomoc w dotarciu do kierowców, gdyż wiedziałem, że potrzebne będą rozmowy z władzami lokalnymi, a nawet państwowymi. Niestety, bezskutecznie.

Wtedy w swoim poście oznaczył mnie mieszkający w Londynie polski dziennikarz Artur Kieruzal, który zaproponował, by w pomoc uwięzionym kierowcom zaangażowały się polskie piekarnie. Po chwili byłem już w kontakcie z właścicielami The Polish Bakery, którzy zadeklarowali pełen udział w akcji pomocowej. Tak samo wyrazili się właściciele Polish Village Bread w rozmowie z Arturem. W nocy ze środy na czwartek pracownicy obu piekarni przygotowali suchy świeży prowiant przeznaczony pewnie dla grubo ponad 3 tyś. osób. Zgłaszali się też właściciele polskich sklepów, przedsiębiorcy, firmy transportowe i taksówkarskie oraz osoby prywatne. Każdy chciał pomóc na miarę swoich możliwości. Akcję nagłośnił ezra Stelmach  i Full Fm - Polskie Radio. Zadzwoniłem do ks. Dawida Jasińskiego, proboszcza z Lewisham. Powiedziałem mu o naszych planach. „Jadę z wami!” – odpowiedział bez wahania. „Zabierz opłatki” – powiedziałem. Chciał nam również towarzyszyć ks. Maciej Michałek z Enfield (Matt Mike), jednak niespodziewane obowiązki zatrzymały go w parafii. Ofiarował nam za to całą torbę opłatków. Zastąpił mnie również na organizowanej przez Siostry Misjonarki Miłosierdzia wieczerzy wigilijnej osób w kryzysie bezdomności, dzięki czemu mogłem być wśród kierowców.

„Byliśmy na prawdziwych peryferiach”. Polski kapłan wspomina Wigilię na lotnisku Manston   Marcin Mazur / CC 2.0

W czwartek rano byliśmy w drodze do Manston. Po drodze mijaliśmy tysiące stojących na poboczach autostrad tirów. Widok był przygnębiający. Naszym miejscem docelowym było jednak lotnisko, na którym zgromadzono blisko 5 tyś. ciężarówek. Tam sytuacja była najbardziej dramatyczna, gdyż kierowcy nie mogli opuszczać tego miejsca, nikt inny też nie mógł do nich się dostać. Nam udało się wjechać dzięki pozwoleniu, które uzyskała dla nas od władz lokalnych Ambasada RP.

Po przyjeździe na miejsce okazało się, że ekipa wolontariuszy zebrała sześć vanów żywności, wody i środków higieny osobistej. Jechaliśmy już po płycie lotniska. Ustawione jeden przy drugim tiry sięgały po horyzont. Wydawało się, że ten ciąg samochodów nie ma końca. W naszej kabinie, a jechaliśmy we trzech, panowała cisza. To wtedy Artur powiedział: „Ciekawe, że jedziemy tutaj we trzech: agnostyk, ksiądz i Żyd”. Ot, takie Boże Narodzenie...

Na miejsce wydawania żywności dojechaliśmy po kilku minutach. Organizacja pracy była bardzo sprawna, dzięki zaangażowaniu wielu wolontariuszy. Powoli też zaczęli przychodzić kierowcy, którzy przez CB-Radio informowali się o naszym przyjeździe. Byli to Polacy, Włosi, Litwini, Rosjanie, Hiszpanie, Rumuni, Bułgarzy… Przedstawiciele chyba wszystkich narodów Europy. Już w pierwszych minutach jedne z kierowców zapytał o możliwość spowiedzi. Później byli kolejni. Pobierali żywność, której bardzo potrzebowali. My – księża – wręczaliśmy opłatki i staraliśmy się choć chwilę z każdym porozmawiać, złożyć życzenia, podtrzymać na duchu, zapewnić o modlitwie, pobłogosławić… „Jestem wierzący, ale niepraktykujący. Ale co tam, niech ksiądz błogosławi!” – mówili niektórzy.

„Byliśmy na prawdziwych peryferiach”. Polski kapłan wspomina Wigilię na lotnisku Manston   Marcin Mazur / CC 2.0

Marcin zaproponował, byśmy poszli na płytę lotniska i odwiedzili kierowców w ich samochodach. Nie do wszystkich bowiem dotarła informacja o przyjeździe transportu. Tak zaczęła się moja tegoroczna wizyta duszpasterska – kolęda… Od drzwi do drzwi, od samochodu do samochodu. Opłatek, chwila rozmowy, czasem modlitwa. Innym razem zwyczajna ludzka wymiana życzliwego słowa, przybicie „piątki”, niekończące się okrzyki „Szerokości!” kierowane do tych, którzy czekali już na wyjazd z lotniska – parkingu. Były też spowiedzi i szczere rozmowy o świętach poza domem, rodzinie, przekazywaniu wiary dzieciom, trudach codzienności, a nawet… polityce. To w czasie tej polowej kolędy spotkałem kierowców pochodzących z mojej gnieźnieńskiej diecezji, m.in. z Wągrowca, ze Strzelna i pana Waldemar z Kłecka, gdzie jako kleryk i diakon odbywałem praktyki pastoralne. Te spotkania były dla mnie najbardziej radosne. Czułem z tymi ludźmi wyjątkową więź (z pewnością nie byli mi żadną miarą obcy). Tak oto w Boże Narodzenie stałem się w pewnym sensie odpowiedzialny już nie tylko za moje dwie parafie – polską św. Wojciecha i angielską św. Patryka – ale też za tymczasową lotniskową parafię, której zapewne patronował św. Krzysztof.

Gdy już wszystko rozdaliśmy i szykowaliśmy się do drogi powrotnej, przyszedł jeszcze jeden polski kierowca i prosił o coś do jedzenia. Nie byłem świadkiem tej sytuacji. Opowiedział mi ją wczoraj Lukasz Jagiello. Ów mężczyzna mówił, że stoi na końcu lotniska i szedł do nas ponad godzinę. Nic już jednak nie mogliśmy mu dać. Nasze vany były puste. Tę rozmowę usłyszał jednak kierowca ukraiński. Podszedł i całą żywność, jaką miał w reklamówce podzielił dokładnie na pół. Bardzo wymowny był gest łamania chleba, który również został podzielony na pół. To było prawdziwe Boże Narodzenie.

Dawno też nie widziałem takiego zaangażowania i zjednoczenia Polaków na emigracji. Nie sposób tu wszystkich wymienić i proszę, by nie mieli do mnie o to żalu. Akcja dostarczania żywności trwała także w Boże Narodzenie i w święto św. Szczepana. Skalę zaangażowania dobroczyńców dobitnie ukazuje fakt, że kierowcy już wyjechali, a organizatorom zostało kilka wanów wypełnionych żywnością, która teraz jest przekazywana do organizacji opiekujących się osobami w kryzysie bezdomności. Ks. Dawid trafnie podsumował: „Można powiedzieć, że spełniły się słowa Ewangelii: Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci” (Mt 14, 20-21). W Manston było ok. 5000 ludzi…

„Które Boże Narodzenie najbardziej utkwiło ci w pamięci?” – pytał Marcin. Świadomie mu nie odpowiedziałem. I nie tylko z powodu zmęczenia. Chciałem to wszystko jeszcze przemyśleć. Najbardziej utkwiło mi w pamięci Boże Narodzenie AD 2020. Kolejny raz przekonałem się, że Kościół zawsze musi być z ludźmi, którzy źle się mają i znajdują się w trudnej sytuacji. To lekcja dla nas wszystkich. W takich sytuacjach nie możemy być obojętni i zajęci sobą. Musimy działać i wychodzić do ludzi. „Zrobiliśmy to, do czego wzywa papież Franciszek: byliśmy na prawdziwych peryferiach” – napisał do mnie Marcin w Boże Narodzenie. Rzeczywiście tak było. Był to niezwykły czas. Jeśli tak wygląda Boże Narodzenie na peryferiach, to każdemu życzę wyprawy na peryferie.

***
Tekst pierwotnie opublikowany został na stronie fb ks. Bartosza Rajewskiego

« 1 »

Ks. Bartosz Rajewski