Jedno z wielkich oszustw Szatana polega na wmówieniu nam, że życie się kończy. Budujemy większe spichlerze, by pomieścić jak najwięcej dóbr. Może to być dobro materialne, ale również dobro duchowe, wykształcenie, rozwój osobisty. Składamy ziarno do ziarna w spichlerzu naszego życia, nie orientując się nawet, że ziarno zaczyna gnić.
Przez lata katechezy przyzwyczajono nas, że wszystko zaczyna się od stworzenia świata, od Adama i Ewy, i grzechu pierworodnego. Musimy koniecznie odwrócić perspektywę. Dla nas wszystko zaczyna się nie od stworzenia, nawet nie od odkupienia, ale od przyjścia Chrystusa w chwale. To Jego przyjście jest przecież momentem naszego nawrócenia, czyli naszego chrztu. Wtedy spotykamy się ze Zmartwychwstałym. Życie chrześcijanina jest nie tylko wspominaniem tego, co wydarzyło się w historii zbawienia, jest przede wszystkim spotkaniem z Tym, który stale do nas przychodzi. Apostoł Paweł nazywa Chrystusa: „Ten, który przychodzi” (ho erhomenos). Nie: „Ten, który przyszedł”, ani: „Ten, który przyjdzie”, ale właśnie: „Ten, który przychodzi”. Jest to stały proces wchodzenia wieczności w nasze życie.
Ziarno zaczyna gnić
Trzeba odwrócić wektor katechizmowej wykładni wiary, który rozpoczyna się od stworzenia świata, aby następnie poprzez tajemnicę odkupienia doprowadzić nas do czasów ostatecznych. W życiu duchowym należy wszystko rozpoczynać od końca. Życiem duchowym rządzi nie logika systematycznego wykładu wiary, ale logika miłości, logika oczekiwania na przyjście Pana. Dlatego pierwotny Kościół przenikało radosne wołanie: Marana tha! - Przyjdź, Panie!
Jak żyć w tych dwóch perspektywach w kulturze chwili i w Kościele dotkniętym zamętem? Jak przyzwyczajać się do wieczności? Wydaje się, że uprzywilejowane są dwie strategie: upraszczanie i liturgia.
W strategii upraszczania powinniśmy znowu w centrum naszej duchowości postawić śmierć - nie jako koniec życia na ziemi, ale jako moment wypełnienia się Bożych obietnic. Jedno z wielkich oszustw Szatana polega na wmówieniu nam, że życie się kończy. Jeśli to mu się uda, zaczynamy żyć w perspektywie życia na ziemi. Budujemy większe spichlerze, by pomieścić jak najwięcej dóbr. Może to być dobro materialne, ale również dobro duchowe, wykształcenie, rozwój osobisty. Składamy ziarno do ziarna w spichlerzu naszego życia, nie orientując się nawet, że ziarno zaczyna gnić. „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie” (Łk 12, 20).
Pan Jezus wielokrotnie pokazywał inną strategię - strategię obumierającego ziarna. Szatanowi wciąż udaje się odwracać wektor chrześcijańskiego życia. Zamiast patrzeć
w przyszłość, poza granicę śmierci, patrzymy na to, co już odeszło, i za wszelką cenę kurczowo chwytamy się doczesności. Pan zaprasza nas do tego, żeby doświadczenie śmierci uczynić centrum chrześcijańskiego życia. Zaakceptowanie końca, kres, klęska stają się początkiem życia. Gdybym miał z całej Ewangelii wybrać jeden obraz, który symbolizuje dynamikę życia chrześcijanina, wybrałbym właśnie obumierające ziarno.
Dużo ostatnio mówi się w Polsce (i nie tylko) na temat nowej ewangelizacji. Kościół powinien wyjść poza własne granice, aby poszukiwać tych, którzy sami do niego nie przyjdą. Zgadzam się z tym, jednak patrząc na historię Kościoła, obserwujemy tajemniczą prawidłowość. Odnowa Kościoła zazwyczaj rozpoczyna się od wycofania się z tego świata, aby być tylko dla Boga. Tak przecież było w wypadku świętych Benedykta, Franciszka, Teresy z Ávili i Jana od Krzyża, a w Polsce - br. Alberta i Rafała Kalinowskiego.
Działanie wyrasta z kontemplacji. Nie chodzi jednak tylko o to, żeby wycofać się na chwilę z tego świata. Decyzja o całkowitym byciu jedynie z Bogiem była dla tych świętych ostateczna. To sam Bóg posyłał ich potem w ten świat. Myślę, że nowa ewangelizacja rozpocznie się od kontemplacji i będzie dziełem samego Boga. Trzeba nam jak Eliasz przejść przez pustynię, by spotkać się z Bogiem na górze. Dopiero wtedy usłyszymy Jego słowo, które pokaże nam, co mamy czynić. Apostolstwo rodzi się z głębokiego zjednoczenia z Bogiem - zarówno apostolstwo poszczególnych chrześcijan, jak i wspólnot czy grup.
Obumieranie serca
Kiedy mówię o postawieniu śmierci w centrum chrześcijańskiej duchowości, myślę o obumierającym sercu. Powracanie myślą do realnej własnej śmierci doskonale w tym pomaga. Francuski filozof Jean Guitton pisał, że „nieświadomie przekracza się co roku rocznicę własnej śmierci - kamień porośnięty mchem, podobny do innych”. Wszyscy świętujemy dzień naszych narodzin. W Kościele przyjęte jest wspominanie świętych w dzień ich śmierci, to znaczy narodzin dla wieczności. Nikt z nas jednak nie zna dnia własnej śmierci. Jak słusznie zauważa Guitton, co roku nieświadomie go przekraczamy. Może to było właśnie dzisiaj? Może to właśnie ten dzień będzie dniem mojego wejścia w wieczność? Kiedy umierał o. Joachim Badeni, ostatnie jego słowa brzmiały: „Dziś zaślubiny”. Każdy dzień powinien być przygotowaniem na zaślubiny. Wtedy odległa perspektywa życia wiecznego zaczyna być częścią naszego życia.
Drugą strategią życia w perspektywie wieczności jest liturgia. Od samego początku była ona oczekiwaniem, nie tylko wspominaniem. W liturgii, w przeciwieństwie do prywatnej pobożności czy nawet wielkich spotkań modlitewnych, możemy być pewni obecności Boga. I nie chodzi wcale o to, ilu nas jest albo czy kościół jest piękny, ale o wołanie, które powinno napełniać nasze serce. Koptyjski mnich Matta el‑Maskîne pisał, że „według Księgi Apokalipsy człowiek nie ma mówić: «Przyjdźcie», ale raczej: A kto słyszy, niech powie: «Przyjdź!»”. Nieskończone pragnienie naszego serca zaczyna wołać ku wieczności.
Żyjemy ciągle w perspektywie dwóch nieskończoności: naszego serca i wieczności. Im bardziej zbliżają się one do siebie, tym bardziej żyjemy w tym świecie, ale jesteśmy już nie z tego świata.
Fragment tekstu pochodzi z książki "Bóg i wieczność" autorstwa o. Wojciecha Surówki OP, duszpasterza "Ruchu Lednica 2000", felietonisty "Gościa Niedzielnego". Jego teksty co tydzień możecie przeczytać na łamach "Gościa" w dziale "Czarno na białym".
o. Wojciech SURÓWKA OP