Pod adresem „zacofanej” części Europy można sobie pozwolić na krytykę, która jest ekspresją poczucia wyższości.
Kolonialna pogarda elit zachodnioeuropejskich wobec naszej części kontynentu jest jedną z istotnych przesłanek łamania fundamentalnych ustaleń traktatowych w sprawie Polski i Węgier przez większość (a raczej przez „grupę trzymającą władzę”) w parlamencie UE. By zrozumieć to zjawisko, proponuję sięgnąć do źródeł, czyli do Monteskiusza. Piszę o tym obszerniej w swojej świeżo wydanej książce „Między nieładem a niewolą. Krótka historia myśli politycznej”. Tu przypomnę, że autor koncepcji trójpodziału władzy żył we Francji pod panowaniem Ludwika XV. Aby zobaczyć, jak wygląda życie „prymitywnych ludów” – tak jak ogląda się skanseny i rezerwaty – pojechał na Węgry. Towarzyszące temu poczucie wyższości, charakterystyczne dla elit intelektualno-politycznych „zachodniego centrum świata”, ufundowane na porównaniu z „zacofanymi peryferiami Europy”, przeanalizował na przykładzie Monteskiusza właśnie amerykański historyk Larry Wolff – w znakomitej książce „Inventing Eastern Europe” („Wymyślając Europę Wschodnią”). Odkrywa w niej, jak wykreowano ów wzór, z którym się borykamy do dzisiaj, słuchając ponawianych ciągle oskarżeń wobec naszego regionu jako „niedojrzałej demokracji”, „zaścianka”, „ciemnogrodu”. Cały czas powtarzany jest w mediach zachodnich ten właśnie stereotyp dla wspólnego określenia całej Europy Środkowo-Wschodniej. Jego dzisiejsi „utrwalacze” wciąż pragną odkrywać w wiecznym „zacofaniu” naszej części Europy wielkość i doskonałość własnej.
Interesujące światło rzucają na funkcjonowanie owego mechanizmu już „Listy perskie”, pierwsze dzieło Monteskiusza: pochwała tolerancji międzykulturowej, wyrażającej uznanie, że daleko od Paryża, Hagi, Brukseli czy Frankfurtu istnieją jednak osobne cywilizacje, którym warto się przyjrzeć bez poczucia wyższości. To założenie nie dotyczy jednak naszej „peryferii”. Znajduje się zbyt blisko, jest zbyt mało egzotyczna. Traktowana jest więc po prostu jako Europa gorsza, którą trzeba tylko „podciągnąć” – jeśli nie dobrym słowem, to siłą – do standardów, które podyktują mędrcy z salonów zachodniej Europy. To jest specyficzny paradoks: poprawność polityczna tychże salonów nie pozwala urazić najdelikatniejszym nawet słowem wrażliwości spadkobierców dziedzictwa Azteków, Mahdiego czy łowców głów z Borneo. Można natomiast, a nawet wypada twierdzić, że Polacy, Litwini czy Węgrzy są prymitywami, chamami, których trzeba uczyć i leczyć, żeby wreszcie dojrzeli do „prawdziwej” kultury, np. berlińskiej „kultury pamięci” czy paryskiego wzorca tolerancji. Pod adresem tej „zacofanej” części Europy można sobie pozwolić na krytykę, która jest w istocie ekspresją płytko chowanego i z trudem hamowanego względem pozaeuropejskich społeczeństw poczucia wyższości, buty; śladem potężnej tradycji kolonializmu zachodnioeuropejskiego. Holenderscy, belgijscy czy francuscy potomkowie morderców milionów Afrykanów i milionów Azjatów (a także niemieccy potomkowie morderców milionów ludzi niższego, wschodnieuropejskiego „sortu”) pogardą wobec „gorszej” Europy odreagowują ową tradycję, której polityczna poprawność nie pozwala im wyrazić otwarcie wobec obszarów „cywilizatorskiej” działalności ich nieodległych przodków. Opisany przez Larry’ego Wolffa przypadek jest w tej historii interesującym prologiem.
Wróćmy jednak jeszcze do głównego dzieła Monteskiusza, do traktatu „O duchu praw”. W jego perspektywie możemy zrozumieć paradoks opisanej wyżej postawy. Autor rozprawia się w swym traktacie z przeszłością, z rdzeniem politycznej tradycji Europy, ze znaczeniem republikańskiej, „starożytnej” formacji ustrojowej i siły religijnej, chrześcijańskiej inspiracji. To są składowe części owego rezerwatu historycznego, który w anachroniczny sposób trwa może jeszcze gdzieś na Węgrzech czy w polsko-litewskiej Rzeczypospolitej. Obie zostają zdeprecjonowane przez Monteskiusza jako „represywne” wobec natury człowieka. Obie zostają zrelatywizowane i przeciwstawione temu, co „nowoczesne”, co bardziej sprzyja swobodnemu realizowaniu ludzkiej natury, a co reprezentują obecnie najlepiej formy ustrojowe cywilizacji handlu. Handel otwiera Europę na egzotyczne światy, ale zamyka na dialog z przeszłością, z własną przeszłością. Ta ma pozostać tam, gdzie jej miejsce w nowoczesności: w archiwum, w dziale kurioza. Przeszłość przestaje być tradycją, zobowiązującą obywateli do czegokolwiek.
Europa Środkowo-Wschodnia staje się jednak irytująca nie tylko przez przypomnienie tej tradycji, ale także dlatego, że może zacząć coraz skuteczniej walczyć o swoje równoprawne miejsce we wspólnocie handlowej cywilizacji UE, zagrażając dominacji jej odwiecznych, kolonialnych centrów. •
Andrzej Nowak