SIOSTRA Wanda Boniszewska jest znakiem na nasze czasy, gdy wychodzi na jaw tyle grzechów osób duchownych. Sygnałem, że trzeba dużo naszej modlitwy i ofiary.
Skoro Bóg daje świętych na konkretny czas, to na pewno s. Wanda Boniszewska jest jedną z takich wybranych. Rozpoczęcie jej procesu beatyfikacyjnego jest bardzo wymownym znakiem na czas, który przeżywamy. Nie dlatego była świętą, że była mistyczką, a nawet stygmatyczką – jedną z niewielu w historii polskiego Kościoła, ale dlatego, że jej życie było dobrowolną ofiarą złożoną za grzechy księży i osób konsekrowanych. Piszę ten tekst w dniu śmierci kard. Henryka Gulbinowicza i trudno mi uciec od myśli o przedziwnej koincydencji wydarzeń z życia tych dwóch osób Kościoła, które notabene się znały. Jeszcze sprzed wojny, z Wileńszczyzny tak związanej z Matką Bożą Ostrobramską, w której wspomnienie, 16 listopada, zmarł wrocławski kardynał.
Henryk Gulbinowicz, rocznik 1923, jako chłopiec przychodził z rodzinnego majątku Szukiszki do domu Zgromadzenia Sióstr od Aniołów w Pryciunach. Tu uczył się katechezy, ministrantury i przygotowywał do I Komunii Świętej pod okiem m.in. s. Wandy Boniszewskiej, rocznik 1907, która w Pryciunach spędziła 16 lat. I był to jeden z najbardziej intensywnych duchowo okresów jej życia.
Spotkali się także po wojnie, gdy s. Wanda Boniszewska po sześcioletnim pobycie w łagrach na Syberii przyjechała do Polski: on – biskup, a potem kardynał, swego czasu jedna z ważniejszych postaci w polskim Kościele, i ona – prosta zakonnica, niezrozumiana nawet przez własne zgromadzenie, ale obsypywana przez Chrystusa mistycznymi łaskami i… cierpieniami za grzechy kapłanów. Czy modliła się za niego? To pozostaje w sferze domysłów. Fakty mówią, że 9 listopada 2020 roku, w dniu rozpoczęcia przez archidiecezję warszawską jej procesu beatyfikacyjnego, wyszła z ukrycia, w którym pragnęła pozostać przez całe życie. Trzy dni wcześniej, 6 listopada, nuncjatura w Warszawie ogłosiła, że Stolica Apostolska nałożyła kary na kard. Henryka Gulbinowicza, który oskarżony był o molestowanie nieletnich, akty homoseksualne i współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. 16 listopada 2020 r. odszedł w niesławie. W 2003 r. w podwarszawskich Chylicach zmarła Wanda Boniszewska, pochowana na tamtejszym cmentarzu we wspólnej zakonnej mogile. Dwa kościelne życiorysy, tak różne jak i pamięć, którą pozostawili po sobie…
Przyznaję, że postać s. Boniszewskiej, której biografię zamieściłam w zbiorze „Mistyczki. Historie kobiet wybranych” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Od dziecka obsypywana przez Chrystusa mistycznymi darami, z miłości zgodziła się na misję, którą jej powierzył: cierpiała fizycznie i duchowo, aby zadośćuczynić Bogu za grzechy kapłanów i członków zgromadzeń zakonnych, także za własne zgromadzenie. Te grzechy – to jak wymieniała – niewierność, słaba wiara w obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, dawanie powodów do gorszenia młodych, niedocenianie łaski kapłaństwa, grzechy nieczystości i inne. Osoby, za które cierpiała, miały imiona i nazwiska. Jezus stawiał je przed oczami jej duszy. W czasie bolesnych ekstaz, gdy otwierały się jej stygmaty, krwawiąc obficie, szła z Chrystusem drogą krzyżową aż na Golgotę. Wyrywała z sideł szatańskich, z nałogów, niewierności setki kapłańskich dusz, które w ziemskim śnie, jak nazywała życie, nawracały się, zmieniały swoje życie.
Są w mistycznych doświadczeniach s. Wandy Boniszewskiej bardzo poruszające objawienia się Chrystusa podczas Mszy Świętej, ukazujące wielkość kapłańskiego powołania. Widziała często Chrystusa przy ołtarzu, wspólnie z kapłanem sprawującego Eucharystię, aż po moment, w którym Chrystus i kapłan stawali się jedno; gdy Chrystus „wchłaniał” kapłana podczas konsekracji Hostii. Ale w czasie Przemienienia widziała też krwawiące Serce Chrystusa. „Ażeby kapłan mógł być drugim Chrystusem, to naprawdę musi przeobrażać się w Chrystusa, zawisnąć na krzyżu, zatonąć w Cierpiącym” – pisała. Jej cierpienia ofiarowane za innych zmieniały nie tylko konkretnych kapłanów, zakonników i zakonnice, ale też świeckich, w tym Sowietów walczących z Bogiem i religią. W czasie uwięzienia w łagrze, który był piekłem i czyśćcem na ziemi, pod jej wpływem nawróciło się co najmniej kilku strażników, także ten, który walił jej głową o ścianę.
Tak, s. Wanda Boniszewska jest znakiem na nasze czasy, gdy wychodzi na jaw tyle grzechów i przestępstw osób duchownych związanych z molestowaniem dzieci i nieletnich, a także ukrywania tego przez lata przez ich przełożonych. Sygnałem, że trzeba dużo naszej modlitwy i ofiary, aby zadośćuczynić za te grzechy. I wspólnie oczyścić Kościół z grzechów każdego z nas, indywidualnie. •
Ewa K. CZACZKOWSKA