Feministki ramię w ramię z katolickimi organizacjami – taki sojusz wydaje się niemożliwy, a jednak.
Doprowadził do niego w Hiszpanii projekt ustawy liberalizującej przepisy o zmianie płci. Proponuje się w nim, by prawo do zmiany płci w dokumentach mogli zyskać wszyscy, którzy poczuwają się do płci innej niż biologiczna. Bez oświadczenia lekarskiego, podjęcia terapii, a nawet, w przypadku osób niepełnoletnich, bez zgody rodziców. Wystarczyłaby słowna deklaracja. Z przyczyn oczywistych przeciwko takim zmianom protestują organizacje katolickie. Okazało się jednak, że wystąpiła przeciwko nim także grupa feministek. W liście do parlamentu podkreśliły one, że ignorowanie płci biologicznej i dążenie, by „uczynić kogoś kobietą lub mężczyzną” na podstawie swobodnego wyboru, jest błędem i niesprawiedliwością.
Dlaczego feministki stanęły po tej samej stronie co katolicy? Być może zauważyły wreszcie, że ta rewolucja idzie za daleko. Na uniwersytetach w USA podejmowanie działań – farmakologicznych i chirurgicznych – w celu zmiany płci stało się modne wśród kobiet. A feministki przecież walczą o prawa kobiet właśnie, a nie o to, by mogły one stawać się mężczyznami. Taki krok jest wręcz obrazą dla tych starań, bo świadczy o tym, że niezależnie od posiadanych praw lepiej być mężczyzną. Trudno nie zauważyć, że obserwowany kryzys kobiecości jest m.in. skutkiem postulatów feministycznych. Nie afirmowały one kobiecości jako takiej, a były dążeniem do wejścia w rolę mężczyzn. Nic więc dziwnego, że wiele młodych kobiet nie widzi dziś w byciu kobietą żadnej wartości. Ten wąż zaczyna pożerać własny ogon.•
Andrzej Macura