Przerwanie przez największe stacje telewizyjne transmisji z przemówieniem niewierzącego w swoją przegraną prezydenta USA prawdopodobnie było symbolicznym zamknięciem ery Donalda Trumpa.
Jest pewne ryzyko w pisaniu powyższych słów, bo do czasu, gdy Czytelnik otrzyma ten numer „Gościa”, być może wydarzy się coś, czego kilka dni wcześniej autor tego tekstu nie mógł wiedzieć. Może wydarzył się „cud na urną” i wybory wygrał jednak Donald Trump. W chwili zamykania tego numeru GN wszystko wskazywało na to, że zwycięzcą jest Joe Biden. I to Donald Trump uznał najwidoczniej, że doszło do „cudu nad urną”, bo oskarżył swoich oponentów o sfałszowanie wyborów. Gdy wypowiadał te słowa, pięć największych stacji telewizyjnych (oprócz Fox News) niemal równocześnie przerwało transmisję przemówienia prezydenta, a prowadzący programy prezenterzy uzasadnili to niezgodą na okłamywanie społeczeństwa i rzucanie oskarżeń bez dowodów. Rzecz niebywała w amerykańskich mediach, bo choć Trump rzeczywiście wydawał się pogubiony w swojej niezgodzie na niespodziewaną porażkę, to nie było dotąd sytuacji zastosowania cenzury wypowiedzi na żywo urzędującego prezydenta. Było w tym coś symbolicznego, co można by nazwać pewną wspólną zemstą za „cenzurę”, jaką nieraz stosował Trump wobec nieprzychylnych mu mediów, przerywając pytania lub nie dopuszczając do głosu zwłaszcza korespondentów stacji CNN, którą konsekwentnie nazywał „fake news”. Dziś trudno powiedzieć, czy groźby jednej strony, że sprawa skończy się w Sądzie Najwyższym, a drugiej, że siłą wyprowadzi z Białego Domu przebywających tam nielegalnie (takie słowa padły ze strony sztabu Bidena), nie skończyły się wojną domową na ulicach amerykańskich miast.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina