Dotychczasowy prezydent Alassane Ouattara wygrał trzecią kadencję w bojkotowanych przez opozycję wyborach, które odbyły się w miniony weekend.
Ouattara zdobył 94% głosów. Jego rywale, kandydaci opozycji Pascal Affi N'Guessan i Henri Konan Bédié wzywali swoich zwolenników do niegłosowania.
Frekwencja wyniosła prawie 54%. Wynik musi zostać potwierdzony przez Radę Konstytucyjną.
Tak jednak, w poniedziałek opozycja poinformowała o zamiarze utworzenia rządu przejściowego i zorganizowania nowych wyborów.
Opozycja zarzuca Ouattarze nielegalność jego kandydowania na trzecią kadencję, ostrzegając zarazem, że „utrzymanie Ouattary na stanowisku głowy państwa może doprowadzić do wojny domowej”.
Z kolei zwolennicy dotychczasowego prezydenta kwestionują zarzuty opozycji, powołując się na zmianę konstytucji w 2016 r., tym samym nie wliczając jego pierwszej kadencji do zapisu o limicie kadencji.
Partia rządząca ostrzegła opozycję przed wszelkimi „próbami destabilizacji” kraju, który wciąż wychodzi z wojny domowej wywołanej spornymi wyborami w 2010 roku.
Napiętą sytuacją na Wybrzeżu zaniepokojona jest UE, z kolei ONZ informuje o tysiącach uchodźców, którzy uciekli do sąsiednich krajów, obawiając się eskalacji przemocy.
W dotychczasowych starciach politycznych, do jakich doszło w dniu wyborów, zginęło co najmniej 35 osób.
Wyborom towarzyszyła atmosfera „strachu i niepokoju”.
W ocenie niezależnych obserwatorów znaczna liczba wyborców została pozbawiona praw wyborczych. 23 proc. lokali wyborczych w ogóle nie otwarto, ze względu na groźby lub ataki, a w 5 proc. lokali odnotowano groźby lub zastraszanie urzędników wyborczych. Kilka lokali zostało zdewastowanych, zniszczono materiały wyborcze.
Oficjalnie, szef komisji wyborczej określił sobotnie zamieszki jako „minimalne”, twierdząc że „dotknęły tylko 50 lokali wyborczych z
Po głosowaniu w Abidżanie w sobotę Ouattara wezwał do zakończenia protestów.
Polityczne napięcie trwa od czasu tragicznych wydarzeń wyborów w 2010, które doprowadziły do wojny domowej. W ciągu pięciu miesięcy zginęło wówczas ponad 3000 osób.
kabe/BBCNews