„Gdybym była chłopakiem, poszłabym zaraz na wojnę. Ach, czemuż nie mogę iść, gdy ojczyzna w potrzebie. Zapiszę się na kurs sanitarny” – zapisała w swoim dzienniku młodziutka Jadwiga Orłowska. A pisała o tym, co widziała i co czuła, gdy armia bolszewicka zbliżała się do jej ukochanego Lublina.
Zniszczony przez czas, z górą 500-stronicowy notatnik w brązowej płóciennej okładce, stał zawsze na półce z książkami obok drugiego, grubszego, w niebieskiej okładce. To w nim młoda studentka KUL zapisała, co działo się w 1920 roku.
Lublin w latach 20. XX wieku miał wygląd przedwojennego „gubernialnego” miasta z czasów carskiej Rosji. Na głównych ulicach były kamienice jedno- lub dwupiętrowe. Tylko tu i ówdzie, głównie na Krakowskiem Przedmieściu, na ul. Chopina i Królewskiej, znajdowały się okazałe kilkupiętrowe domy, gdzie mieściły się hotele, restauracje, szkoły. Ulice były brukowane kocimi łbami, tylko kilka miało lepszą nawierzchnię. W takim mieście żyła Jadwiga Orłowska. Młoda dziewczyna, świadek odzyskania niepodległości i walki o nią. W tych najgorętszych dniach zaczęła pisać pamiętnik. Nie było w nim analizy sytuacji politycznej, nie było planów bitewnych. Były zaś własne obserwacje i przemyślenia, które dziś pozwalają wczuć się w atmosferę Lublina z czasów wojny polsko-bolszewickiej.
Mama
Synowie Jadwigi Orłowskiej, Wojciech i Jacek Machowie, wiedzieli, że mama pisze pamiętnik. Czasem, późnym wieczorem, gdy chłopcy leżeli w łóżkach, Jadwiga siadała przy nocnej lampce i notowała. Czasem, gdy mieli już po kilkanaście lat, sięgała po jeden z zeszytów i czytała zapiski z ich dzieciństwa. Drugi z notesów brała do ręki rzadko, kartkowała, ale nie czytała go synom. W tamtych czasach o wojnie z bolszewikami w szkole nie uczono, a przyznawanie się do współpracy z Józefem Piłsudskim mogło skończyć się przykrymi konsekwencjami. Nic dziwnego, że wspomnieniami o swojej młodości Jadwiga nie dzieliła się z nikim.
– Nasza mama urodziła się w 1898 roku. Pamiętnik zaczęła pisać 7 maja 1918 roku i robiła to przez 34 lata. Są to refleksje spisywane na gorąco. Mama pisała, jak czuła – bez dystansu do tego, co działo się wokół. Tak opisała też Lublin i to, co przeżywała ona i jej rówieśnicy podczas wojny 1920 roku – mówi Wojciech Mach.
Studentka
A Jadwiga w 1920 roku kończyła właśnie pierwszy rok prawa na Uniwersytecie Lubelskim (od 1928 roku Katolickim Uniwersytecie Lubelskim) i pracowała w biurze Syndykatu Lubelskiego. Niedawno odzyskana niepodległość była dla niej powodem do dumy z faktu, że jest Polką. Pierwsza sesja połączona z lękiem o przyszłość ojczyzny znalazła w jej pamiętniku szczególne miejsce.
Pod datą 4 lipca 1920 roku zapisała: „Pogoda jest tak cudna, że nie chce się nawet myśleć o rzeczach brzydkich, złych i smutnych. A jednak smutno jest. Zwycięstwa bolszewików, duże straty naszych ukochanych żołnierzy niestety nie wróżą nic dobrego. Jednak ja wierzę w nasze siły. Wierzę, że duch nie osłabił się w wojsku naszym i w razie potrzeby koniecznej wszyscy, którzy siedzą tu, poza frontem, pójdą walczyć. Nie oddamy tego, co z takim trudem zdobyliśmy”.
Dla ojczyzny
Jadwiga ma rację, pisząc, że dobrze nie jest. Rząd nie ma pieniędzy, by uzbroić żołnierzy i toczyć walkę. Wychodzi więc z inicjatywą pożyczki od społeczeństwa. Każdy mógł taką pożyczkę kupić, wpłacając dowolne kwoty. Ludzie są jednak niechętni. Oburzona Jadwiga notuje: „Dziwnym jest naprawdę, gdy z jednej strony widzi się moc zapału, hartu i poświęcenia, z drugiej nic nie zdoła obudzić dziwnie uśpionych, jakby w letargu obywateli. Widzi się całe szeregi młodzieży, którzy mogliby walczyć, a siedzą tu i kryją się po restauracjach i kawiarniach”. Nie mogąc patrzeć spokojnie na to, co się dzieje, wraz z koleżankami z uczelni wychodzi na ulice, by przekonywać ludzi do kupienia pożyczki państwowej. Dzięki staraniom dziewcząt uśpione dotąd miasto zaczyna się budzić.
9 lipca 1920 roku notuje: „A więc do pracy. Ojczyzna nas wzywa do broni. Dziś o godzinie 5 po południu z inicjatywy kolegów odbył się w uniwersytecie wiec. Przecudny, pełen zapału wiec. W dużej, I-ej auli tłumnie zebrała się młodzież akademicka i część maturzystów tegorocznych. Po kilku gorących przemówieniach uchwalono jednogłośnie rezolucję nakazującą do bezwzględnego wstąpienia do wojska, lub oddania się, kto w szeregi nie może, pod rozkazy Rady Obrony Państwowej celem pracy wewnątrz. Po wiecu tłumnie ruszyliśmy z muzyką na czele – wielkim, zwartym pochodem na miasto. Wrażenie było ogromne. Widok młodzieży idącej czwórkami z transparentami wyrażającymi cześć i zaufanie wojsku i Naczelnikowi zrobił swoje. Trzeba dodać, że pochód ten, samorzutnie zorganizowany był wielką niespodzianką dla całego miasta”.
Ochotnicy z Lublina
Jakże bardzo wówczas Jadwiga chce walczyć. Iść w szeregi wojska i bronić ojczyzny. Sytuacja rodzinna nie pozwala jej jednak na to. Dziewczyna postanawia więc zrobić kurs sanitariuszki i podjąć pracę w szpitalu, by choć tak dopomóc tym, którzy krew za Polskę przelewają. Swoje przemyślenia systematycznie zapisuje na kartach pamiętnika: „17 lipca 1920. Dziś pierwszy oddział ochotników wyruszył z Lublina. Oddział »Dzieci Lubelskich«, złożony z naszych kolegów akademików i uczniów szkół średnich. Rano o 9 zebrali się chłopcy przed uniwersytetem. Później była msza w naszym uniwersyteckim kościele. Przecudne, pełne zapału kazanie miał ks. Falkowski. »Idźcie, macie zwyciężyć, a łatwiej wam będzie niż przodkom, gdyż im tylko słaby promyczek nadziei przyświecał, a wam wielka gwiazda. Idźcie i zwyciężajcie. W was płynie krew Żółkiewskich, Kościuszków, Poniatowskich«. Po mszy Rektor każdemu z idących ofiarował medalik, sam włożył na szyję i błogosławiąc każdego serdecznie ucałował. Chłopcy częściowo byli już w mundurach, w czapkach tylko studenckich. Przybrani bukietami kwiatów, po kwiatach stąpali – tak byli zarzuceni tymi kwiatami. Później zebrali się na podwórku uniwersyteckim, tam przemówił do nich Rektor. Myśmy rozdały paczki przygotowane dla nich i przy dźwiękach orkiestry ruszyli chłopcy na Krakowskie przed gmach województwa i kościół garnizonowy. Tu jeszcze kilka przemówień, rozdanie podarków i znów marszem na stację. Odprowadziliśmy ich wszyscy: rektor, profesorowie i wszystkie prawie koleżanki. I poszli chłopcy – najlepszy kwiat młodzieży – ofiarni na trud i znój. Poszli spełnić obowiązek mając przekonanie, że spełnienie obowiązku nie jest żadną zasługą, podczas gdy niespełnienie tegoż jest hańbą. Żegnajcie chłopcy i wróćcie – jak rektor wam powiedział – generałami”.
Pełna nadziei
Poszli chłopcy z Lublina, by walczyć. Wielu z nich poległo. Do miasta docierają coraz straszniejsze wieści. Na początku sierpnia Jadwiga pisze: „Położenie nasze jest straszne. Nasi wciąż się cofają. Lublin przepełniony szpitalami. Czy będzie wzięty? Nie, nie damy Lublina! Mimo wszystko wewnętrzne moje przekonanie jest jednak takie, że to wszystko dobrze się skończy. Tyle krwi, tyle młodzieży, zapału i ofiar! To nie może pójść na marne!”. Przeczucie nie myli młodej dziewczyny. 16 sierpnia z entuzjazmem notuje „Idziemy na przód! Zdobywamy miasta i wsie. Całymi masami ciągną chłopcy przez Lublin, a jakież miny mają dziarskie. Zdawałoby się, że każdy chce powiedzieć: patrz – to ja jestem polskim żołnierzem”.
Kolejne dni pamiętnika są zapisem radości ze zwycięstwa i smutku, gdy docierają wiadomości o śmierci kolejnych kolegów z uniwersytetu. Życie toczy się dalej. W listopadzie, nieco z opóźnieniem, znów otwarto uniwersytet. Jadwiga podejmuje dalsze studia. Jej codzienność wypełniają praca i nauka przeplatana tęsknotą za kimś drugim. Jej rówieśnicy zakładają rodziny, a ona wciąż jest sama. Towarzysza życia znalazła dosyć późno. Jej ślub z kapitanem rezerwy Józefem Machem odbył się w 1935 roku. W styczniu 1936 roku na świat przychodzi jej syn Jacek, a za rok Wojciech. Szczęście rodzinne przerywa jednak wybuch II wojny światowej i nagła śmierć męża w kwietniu 1940 roku. Jadwiga zostaje sama z dwójką małych dzieci. To dzięki jej determinacji i pracowitości rodzina przeżywa czas okupacji. Nie ma wówczas czasu na pisanie pamiętnika. Sytuacja Polski po wojnie nie pozwala na wspomnienia z jej młodości. To, co zapisała Jadwiga, ujrzało światło dzienne 100 lat później, dokładnie w 2018 roku, kiedy to jej synowie wydali wspomnienia matki.
Agnieszka Gieroba