Etyka normatywna uchroniła ludzi od oceanu cierpień.
Pewien lewicowy socjolog powiedział kiedyś, że etyka normatywna, nakazy i zakazy moralne, wyrządziły w historii morze cierpień. Zapewne dlatego, że wypełnianie powinności etycznych wymaga wysiłku, często wielkiego. Co jednak byłoby bez etyki normatywnej? To ona uchroniła ludzi od oceanu cierpień – powstrzymując gniew, zemstę, strach lub chciwość przed popełnianiem zabójstw, donosów, zdrad. Wyrządzaniu krzywdy ludziom zapobiegała bowiem nie tylko władza państwa i nawet nie tylko presja społeczna, ale właśnie normy moralne. I one nakazywały solidarność, nawet jeśli nikt jej nie wymagał. Rezygnacja z etyki normatywnej więc to delegacja całej odpowiedzialności za pokój społeczny na państwo, na jego arbitralność, to w istocie – uchylona furtka do totalitaryzmu.
Obrońcy życia uważają, że życie ludzkie należy chronić, bo po prostu nie wolno go zabijać i zgadzać się na zabijanie. Przeciwnicy prawnej ochrony życia uważają, że w większości wypadków wystarczą prywatne odruchy moralne, natomiast w wypadkach szczególnych ci, którzy muszą podjąć decyzję, sami powinni rozstrzygnąć o życiu dziecka poczętego. O wypadkach banalnych zaś, najlepiej chyba streszczonych przez nieżyjącą już Marię Czubaszek (nie chciała rodzić dzieci – bo od dziecka ich nie lubiła), po prostu nie mówią w ogóle. Ale też się nie oburzali, gdy „odwaga” i „poczucie humoru” pani Czubaszek były fetowane na festiwalu Jerzego Owsiaka.
Atakujący Orzeczenie Trybunału opozycyjni politycy perorują, jakby nie było Orzeczenia Trybunału podjętego już w 1997 roku, które miało znacznie szerszy zakres, nie tylko odnosząc się do tzw. aborcji eugenicznej, ale do prawnej niedopuszczalności dzieciobójstwa prenatalnego w ogóle. Dlaczego ignorują to Pierwsze Orzeczenie? Przede wszystkim pamiętać go po prostu nie chcą. Mogą je ignorować tym łatwiej, że przez ostatnie pięć lat – czy nawet dłużej – nikt wśród przywódców obozu władzy nie żądał, by je szanowali, nikt z nich nie przypominał, że takie Orzeczenie jest i obowiązuje. Wielokrotnie apelowałem do prezydenta, by jako gwarant porządku konstytucyjnego uroczyście do niego się odwołał. Niestety, w interesie tych, którzy z prawa do życia zrobili „światopoglądową kwestię (subiektywnego) sumienia” – tamto Pierwsze Orzeczenie zostało z zimną krwią skazane na zapomnienie. A dziś widać, jak bardzo świadomość jego konstytucyjnej rangi jest ważna. Również dla stabilności państwa i samej władzy, żeby nie przypisywano arbitralności Drugiemu Orzeczeniu, które treść tego pierwszego powtórzyło i odniosło do niepełnosprawnych.
Lewicowo-liberalna opozycja próbuje kwestionować Orzeczenie, podważając ważność powołań sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Jednak powołanie ogromnej większości z nich nie może budzić najmniejszych wątpliwości. Ogromne wątpliwości musi natomiast budzić polityczna odpowiedzialność decyzji otwierających pięć lat temu konflikt wokół Trybunału. Właśnie dziś, gdy Trybunał ma tak konserwatywną większość, złożoną w ogromnej większości z sędziów o niepodważalnym mandacie, teraz dopiero wszyscy mogą zobaczyć, jak bardzo szkodliwe było naruszenie jego autorytetu i obowiązku uszanowania składu, który respektować powinna każda kolejna władza.
Wrogie manifestacje pod czyimkolwiek mieszkaniem naruszają przysługujące wszystkim prawo do prywatności, gwarantowane przez art. 47. konstytucji, i jako takie nie powinny być przez Rzeczpospolitą tolerowane. Mogę oczywiście zrozumieć, że rzecznicy i zwolennicy „gniewu ludu” czy „ludowej sprawiedliwości” popierają zwoływanie wściekłego tłumu pod dom konkretnego człowieka. Ale że robią to deklaratywni zwolennicy „praw mniejszości”!? Samotny człowiek, niezależnie od wykonywanych urzędów, wobec wściekłego tłumu zawsze jest w mniejszości.
Rewolucja jest katastrofą pewnego porządku, ale może być jednocześnie przełomem, z którego porządek się wyłania. Tak było przed wojną na Węgrzech czy w Hiszpanii.
Żyjemy, bo urodziły nas nasze mamy. To jednak dopiero początek prawdy: żyjemy również, bo naszych rodziców urodziły ich matki. Każdy z nas żyje dzięki bezwyjątkowemu consensusowi tysięcy matek naszych własnych przodków. Wystarczyłaby odmowa jednej, by nasze życie rozpadło się jak domek z kart. Żyjemy, bo ten consensus był bez-wyjątkowy. •
Marek Jurek