A gdyby tak święto Wszystkich Świętych przenieść na okres wielkanocny, a Dzień Zaduszny zostawić w listopadzie? Czy to pomogłoby nam odróżniać radosne świętowanie chwały nieba od dnia zadumy i modlitwy za zmarłych?
Jedziesz na groby na Wszystkich Świętych? Nieraz pewnie słyszeliśmy takie pytanie, sami też prawdopodobnie używamy tej zbitki pojęciowej. Społecznie i kulturowo święto jest tak mocno zakorzenione i kojarzone z płonącymi zniczami na cmentarzach, że wszelkie próby corocznego przypominania o różnicy między pierwszym a drugim dniem listopada w pierwszym odruchu wydają się niepotrzebnym dzieleniem włosa na czworo i problemem dla specjalistów od teologii. To konsekwentnie pozbawia święto 1 listopada smaku, jaki mogłoby mieć, gdyby… przenieść je np. na oktawę Wielkanocy albo na połowę maja, jak było przez pewien czas w pierwszym tysiącleciu. Owszem, kalendarzowe sąsiedztwo Wszystkich Świętych i wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych ma uzasadnienie i teoretycznie powinno pomagać w rozumieniu istoty tych dwóch dni. Modlimy się przecież za zmarłych, by dołączyli do grona świętych, czyli zbawionych. W powszechnej praktyce jednak oba święta zlewają się wyłącznie w celebrację pamięci o zmarłych. Swoją cegiełkę w pogłębianiu tego stanu rzeczy ma również zwyczaj odprawiania Mszy św. za zmarłych na cmentarzu właśnie 1 listopada, a przecież przeniesienie tego na 2 listopada byłoby bardziej czytelne. W efekcie czas zadumy, odwiedzania cmentarzy i modlitwy za tych, którzy potrzebują jeszcze oczyszczenia w oczekiwaniu na niebo, wyparł trochę radosne święto już zbawionych (także tych „anonimowych”, niekanonizowanych, pochodzących i z naszych rodzin).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina