Czego spodziewamy się dziś po kaznodziei? Chyba nade wszystko słowa o nadziei.
1. Jesteśmy bombardowani informacjami o śmierci. Śmierć wtargnęła w nasz dumny i zadowolony z siebie świat. Rozwiązujemy tyle różnych problemów. Ale wobec tego jednego pozostajemy bezradni. Jesteśmy śmiertelni. Jedynym lekarstwem na ten ból jest nadzieja. Uroczystość Wszystkich Świętych jest świętem naszej nadziei. Dlatego co roku udajemy się na cmentarze. Wspominamy tych, którzy odeszli. Odkrywamy, że pośród melancholii, żalu i tęsknoty płonie w nas światełko w ciemności. To przeczucie, że oni są, że żyją, że jeszcze się z nimi spotkamy. Chrześcijanie zawsze traktowali cmentarze nie tyle jako miejsca żałoby i przemijania, ile jako „ogrody” nadziei. Dlatego na groby przynosimy kwiaty i znicze, znaki miłości i przywiązania, znaki nowego życia. Cmentarze są jak małe rajskie ogrody pośrodku hałasujących miast, są oazami pokoju.
2. „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”. Stojąc nad grobami, spoglądamy dziś w niebo, w którym widzimy nie tylko samego Boga. Widzimy tłum świętych. Tych, którzy dotarli do celu pielgrzymki. Wielka wspólnota dobrych ludzi. Kościół co chwilę pokazuje nam konkretne osoby i powiada: „to jest błogosławiony, to jest święty”. Ich życiorysy są bardzo różne. Inne powołania, drogi. Na nich wzloty i upadki. Ale jedno jest wspólne – żyjąc, tracili doczesne życie, dawali siebie. I umierali do życia. Przetrwali godzinę sądu, czyli prawdy o sobie. Wciągnęła ich wspólnota prawdziwego życia. Zwyciężyli. I odtąd są szczęśliwi na wieki. Przejęci tylko tym, żebyśmy my tu, na ziemi, nie zagubili drogi do nieba.
3. Błogosławieństwa są drogowskazami do nieba. Uczą umierania dla siebie, zgody na dawanie siebie, poskramiania pychy, wyciszenia naszego ego. Ukazują drogę pokoju i zaufania Panu pośrodku rozpalonego pieca światowych żądz. Każde z błogosławieństw zakłada jakieś ogołocenie, kenozę, czyli ustąpienie miejsca drugiemu kosztem siebie. Błogosławieństwa są autobiografią Jezusa. Opisują Jego drogę życia. Święty Franciszek modlił się za młodu do Chrystusa: „Daj mi nauczyć się kochać tak, jak Ty kochałeś”. Potem dołączył do tej pierwszej prośby zdanie: „Naucz mnie cierpieć tak, jak Ty cierpiałeś”. Pojął, że można kochać tak jak Chrystus tylko wówczas, gdy jest się gotowym cierpieć tak jak On. Otrzymał stygmaty, potem stracił wzrok. I właśnie wtedy wyśpiewał słynną pochwałę Stwórcy, „Pieśń słoneczną”. Oto radość mimo cierpienia. Święci nie są marzycielami snującymi wizje naprawy doczesnego świata. Święci są realistami. Wiedzą, że miłość i prawda mają swoją cenę. I gotowi są ją płacić. Droga do nieba prowadzi przez zgodę na bycie zranionym, przez ukrzyżowanie. Czyli umieranie do życia.
ks. Tomasz Jaklewicz