Nie jest łatwo to opisać. Nie jest łatwo to oglądać. Nie jest łatwo zabierać głos. Wszystko, co się teraz powie, wydaje się pozbawione sensu. Dominuje atmosfera porażki na wielu frontach. Intelektualnym, moralnym, ludzkim po prostu.
Dojmujący ból towarzyszy obrazkom z polskich ulic. Krzyczące nastolatki i dojrzałe kobiety, brutalne zachowanie, wręcz histeria. Czy to rzeczywisty ból? U wielu z pewnością. Ale też umiejętnie podsycane emocje, które wynikają z braku elementarnej wiedzy dotyczącej przedmiotu sporu. Wypowiedzi protestujących zwracają uwagę na duży problem wielu z nich z percepcją faktów. Brak rozróżnienia, czym jest wada letalna u dzieci, czym genetyczna – to jeden z konkretów. Inny to opisy „męki matek”, które „muszą umierać”, gdy noszą dziecko z wadą letalną. Nie ma w tym odrobiny wiedzy. Jest dziki strach i podsycana przez prowodyrów nienawiść. Kilkunastoletnia dziewczyna naprawdę boi się „śmierci z powodu nowego prawa”. Podobnych jej jest wiele.
Protestującym niewątpliwie towarzyszą też często współczucie i litość – względem matki i chorego dziecka. Podlane jednak sosem braku wiedzy na temat psychologii oraz fizjologii trudnej ciąży i trudnego porodu. I wszechobecnym hasłem „wolnego wyboru”. Oraz (zasadnymi zresztą) postulatami pomocy instytucjonalnej dla rodzin z chorymi dziećmi.
Przyznam, że odczuwam przybijające wręcz poczucie klęski. Od ponad 20 lat piszę i staram się mówić prawdę o trudnych ciążach, o wyborach, dramatach związanych z chorymi dziećmi, ale i pięknie miłości. Jednak wydaje się, że takie działania informacyjne, edukacyjne zupełnie już nie mają sensu. Nie docierają. Albo są odrzucane. Albo kanał informacyjny za słaby. Niepotrzebne skreślić, pewnie wiele dodać.
Co dalej? Nie wiem. Potrzeba czasu, wyciszenia, zebrania myśli. I szerszego planu działania. Czy jest na to czas, czy są możliwości? Oby.
Agata Puścikowska