Czwartkowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że przerywanie ciąży, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, jest niezgodne z konstytucją, wywołał prawdziwą burzę. Zresztą, można się było tego spodziewać. Dla wielu to ukoronowanie wieloletnich starań. Dla innych z kolei – jeśli wierzyć wykrzykiwanym groźbom – początek walki o coś zgoła przeciwnego.
Media społecznościowe i fora internetowe aż huczą od sporów, których temperatura dawno już wykroczyła poza granice racjonalności, merytorycznej debaty, kultury osobistej czy zdrowego rozsądku. Miejsce dialogu, który nota bene w tej kwestii chyba nigdy w Polsce tak naprawdę nie zaistniał, zajęły bezpardonowe wyzwiska, wulgaryzmy, przerzucanie się fotografiami zdeformowanych dziecięcych czaszek tudzież zdjęciami zmasakrowanych przez aborcję ciał nienarodzonych. Do tego wzajemne odsądzanie się od czci i wiary, wyrzucanie spośród facebookowych znajomych lub przyjmowanie do ich grona – zgodnie z preferowaną opcją za lub przeciw; banowanie, hejtowanie, odgrażanie się wsparte coraz bardziej finezyjnymi sposobami dojeżdżania przeciwnika. To smutny obraz dialogu społecznego w kraju nad Wisłą Anno Domini 2020. W sumie to nie powinienem się dziwić. Chyba wszystkie merytoryczne argumenty zwolenników konieczności jak najpełniejszej obrony życia nienarodzonego oraz racje jej przeciwników zostały już dawno wyartykułowane. Wielu manifestuje więc tryumf lub gniew – w sposób coraz bardziej oczywisty prowadzące donikąd.
Jestem zdecydowanie za tym, aby chronione było prawo dzieci nienarodzonych do życia od poczęcia do naturalnej śmieci. Mam taki pogląd bynajmniej nie dlatego, że to najpierw kwestia religii, wiary czy chrześcijańskiego światopoglądu, ale nauki, logiki i wierności temu, co w europejskiej kulturze najbardziej doniosłe – przekonaniu, że człowiek jest wartością samą w sobie i nie można jej niuansować ze względu na jego pełną lub nie pełną sprawność. Z tego jednak względu jestem również daleki od pochopnego tryumfalizmu. Stwierdzenie niezgodności tak zwanej aborcji eugenicznej z konstytucją i w konsekwencji – zakaz przerywania ciąży, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby nie mogą być celem samym w sobie. Przeciwnie – powinny w możliwie krótkim czasie uruchomić wieloaspektowy proces legislacyjny zabezpieczający prawnie i materialnie sytuację kobiet, które staną wobec perspektywy urodzenia dziecka dotkniętego tego rodzaju nieszczęściem. Dopiero wówczas możemy mówić w pełnym tego słowa znaczeniu o faktycznej trosce o życie najsłabszych – nie tylko dzieci, ale także ich matek i rodzin. Chcę wierzyć, że za obecnym wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego stoją racje wyłącznie merytoryczne, dlatego oczekuję, że państwo, które zdecydowało się na tego rodzaju krok, wykona również następny, udzielając adekwatnego wsparcia tym, którzy wspólnie ze swymi dziećmi niosą lub będą nieść trud ich niepełnosprawności. I nie chodzi tylko o wsparcie moralne, ale o konkretną pomoc finansową, opiekę medyczną i psychologiczną, dostęp do leków, zaplecza rehabilitacyjnego, rozmaite ułatwienia funkcjonalne i wychowawcze. Z pewnością jakaś część owych rozwiązań już działa, jednak – jeśli wierzyć opiniom wielu spośród tych, których ten problem faktycznie dotyka – to wciąż jeszcze zdecydowanie zbyt mało. Będę więc tryumfował, gdy zobaczę, jak za czwartkowym wyrokiem idą dalsze, wymierne zmiany. Jeśli nie, będzie to znaczyło, że jedną hańbę zdecydowaliśmy się zastąpić inną.
Nie tryumfuję również dlatego, że nie lekceważę sygnałów, które w odpowiedzi na wyrok Trybunału Konstytucyjnego wysyła w przestrzeń społeczną niemała część Polaków. Od czwartku w wielu miejscach w Polsce organizowane są protesty. Wielu, choć nie uczestniczy w nich fizycznie, wspiera je moralnie i propaguje. Kto zatem protestuje? Są wśród nich tacy, dla których – nawet, jeśli nie potrafią tego wprost nazwać – człowiek to nie duch ucieleśniony czy też posiadająca wyraźne, biologiczno-materialne ukonstytuowanie osoba, ale samookreślająca się świadomość i wolność. I jakkolwiek by tego nie oceniać, taki właśnie obraz niezależnego od natury i prawa naturalnego człowieka dominuje w myśleniu Europejczyków już od dziesiątków lat. Dlatego wyżej stawiają oni prawo do wyboru i samostanowienia niż wartość życia – nawet jeśli decydują się uznać nienarodzonego za człowieka.
Protestują także ci, dla których wyrok Trybunału Konstytucyjnego ma tło konfesyjne – jest przejawem narzucania chrześcijańskiej wizji świata i dowodem na moralny interwencjonizm Kościoła. Myślę o nich i muszę z bólem przyznać, że w jakimś sensie sami ich stworzyliśmy, od wielu lat nadużywając w dyskusjach na temat aborcji argumentów teologicznych zamiast ściśle filozoficznych, etycznych i racjonalno-naukowych. Dziś po części płacimy za to niemałą cenę.
Dalej, protestują mężczyźni i kobiety – zwłaszcza matki – którzy mają już dzieci, ale z jakiś względów boją się niepełnosprawności u kolejnych; są wśród nich również kobiety, które dokonały aborcji i w rozmaity sposób zmagają się z konsekwencjami tej decyzji. Skłamałbym, gdybym powiedział, że te lęki i ból do mnie nie przemawiają – przede wszystkim dlatego, że przez ostatnie kilkanaście lat towarzyszyłem wielu historiom ulepionym z takiego właśnie cierpienia. Wiem też, jak długą drogę musi czasem to cierpienie przejść, żeby mogło doświadczyć ukojenia; żeby Bóg mógł je ukoić.
To jednak nie wszystko. Protestują także feministki, ludzie o poglądach lewicowych czy też zdeklarowani przeciwnicy Kościoła, dla których obecna sytuacja jest okazją do walki z jego instytucją, a niejednokrotnie także – do walki z szeroko rozumianym systemem. To ludzie o światopoglądzie całkowicie odmiennym od mojego. Nie utożsamiam się z tym, co głoszą i w jaki sposób protestują. A jednak mam wrażenie, że wykrzykiwane przez wielu z nich słowo „wyp….dalać” kumuluje coś więcej, niż tylko protest przeciw niesprawiedliwemu w ich poczuciu prawu. Nie uważam, że jako ludzie Kościoła możemy to zbagatelizować. Wreszcie, mniej lub bardziej wyraźnie protestują także ci chrześcijanie, którzy najzwyczajniej boją się, że naruszenie obowiązującego dotychczas tak zwanego kompromisu aborcyjnego doprowadzi w przyszłości, prawem wahadła, do zliberalizowania dziś zaostrzonego prawa. Choć nie są to obawy, które mnie przekonują, to jednak rozumiem je i również dlatego nie tryumfuję.
Obserwując to, co dzieje się w ostatnich dniach w Polsce, z całą ostrością widzę, jak bardzo krótkowzroczne jest pokazywanie całej reszcie inaczej myślących gestu Kozakiewicza i utożsamianie ich z kryptomordercami – nawet jeśli dla znacznej części eskalowanych w trakcie bezpośrednich protestów zachowań nie może być naszej akceptacji. Czy nam się to podoba, czy nie, społeczny monolit, w którym dominuje jedna wizja świata, już dawno nie opisuje polskich realiów. Żyjemy w świecie coraz bardziej pogmatwanych, skomplikowanych i poranionych ludzkich relacji, w świecie, w którym każdy chce mieć swoją prawdę i własne rozumienie dobra, gdzie obok siebie współwystępuje wiele alternatywnych wizji moralności, obyczajowości, zwykłej codzienności. Tak, prawda, to obraz słabości tego świata. Jednak dziś, gdy opinia publiczna aż wrze od narastającego konfliktu, gdy jesteśmy skłóceni i podzieleni jak nigdy dotąd, naiwnością byłoby sądzić, że społeczne napięcia znikną jak jesienne liście pod pierwszym śniegiem. Przyjdzie więc nam zmagać się z tym przez najbliższe dni, tygodnie, miesiące.
Jestem przekonany, że jeśli chcemy w tej sytuacji kogokolwiek przekonać do naszych racji – do tego, że kwestia ochrony życia to nie sprawa katolickiego fundamentalizmu czy religijnego kaprysu – nie możemy używać języka ostracyzmu i przemocy, zwłaszcza wobec kobiet, które w mniejszym lub większym stopniu doświadczać będą konsekwencji czwartkowej decyzji. Nie wiem, czy jakikolwiek dialog na poziomie ogólnospołecznym jest tu jeszcze możliwy. Wiem jednak, że Chrystus kocha nie tylko dzieci nienarodzone, ale także tych, którzy teraz protestują i mam wrażenie, że właśnie tę trudną dla nas miłość kładzie nam dziś w szczególny sposób na sercu. Jako Jego uczniowie nie możemy tego nie uwzględnić.
Aleksander Bańka