Święto Halloween szturmem zdobywa kraj. Czy za lat kilka zamienimy znicze na świeczkę w wydrążonej dyni, a wspomnienia o świętych na przebieranki w czarownice i upiory?
To święto wszelkiej maści neopogan, okultystów i spirytystów. Bo Halloween ma swoje korzenie w modnej wśród okultystów kulturze Celtów, którzy witali Nowy Rok właśnie 1 listopada. W wigilię tego święta czcili boga śmierci Samhaina. Wierzyli, że tej właśnie nocy pozwala duchom zmarłych powrócić tam, gdzie żyli wcześniej. Celtyccy kapłani (druidzi) nakazywali wówczas rozpalanie wielkich ognisk. Na ołtarzach poświęcano bogowi śmierci resztki plonów, zwierzęta, a nawet ludzi. Wokół stosu odurzeni, w stanie transu, Celtowie tańczyli taniec śmierci, zapraszając – i wypuszczając zarazem – duchy ciemności. W tradycji amerykańskiej to kalendarzowe już „święto” Halloween wygląda pozornie niewinnie. Dzieci przebierają się za czarownice, wampiry, duchy czy diabły. Problem polega jednak na tym, że wszystkie te postaci w tradycji duchowości chrześcijańskiej związane są z osobą szatana. Obcowanie z tymi tematami, choćby tylko na poziomie znaczeń i zabawy – może przygotować otwarcie się na tę niebezpieczną i realistycznie pojętą rzeczywistość duchową. Fantazje Halloween dotyczą zmarłych, którzy powracają. Jednak zamiast modlitwy, mamy ich przyzywanie i zaklinanie – martwi się ojciec Posacki.
Ostatni taki bal
– Uwaga, dzieci! W sobotę urządzamy bal przebierańców. Zbliża się Halloween – ogłosiły zakonnice w polskiej sobotniej szkole przy parafii św. Jakuba w Chicago. Na balu tańczyło sporo pierwszoklasistów. Nie było tylko Dominika. Po kilku dniach nauczycielka zawołała go i spytała: Dlaczego nie byłeś na balu przebierańców? Wszyscy się świetnie bawili. Nawet pani przebrała się za biedronkę! – Nie byłem, bo my w domu nie obchodzimy Halloween. – A dlaczego? – Bo, bo... Bo my wierzymy w Pana Jezusa – odparował chłopczyk.
Nauczycielkę zatkało. Pobiegła do dyrektorki szkoły, zakonnicy i opowiedziała o zajściu. I, co najciekawsze, był to ostatni Halloween w historii szkoły. – To był ostatni rok, kiedy Jakubowo świętowało to kretyństwo – śmieje się Michasia Joniec, mama Dominika. – W Stanach szaleństwo jest na tyle powszechne, że nawet przy niektórych katolickich parafiach budowane są labirynty strachów, organizuje się zabawy i bale przebierańców. My co roku zabieramy dzieci ze szkoły w dniu Halloween. W sekretariacie jako powód absencji wpisuję, że chcemy uniknąć Halloween. Zauważyłam, że jest jeszcze jedna taka rodzina jak my. Musimy się w tym dniu dobrze rodzinnie zorganizować. Kiedyś Domowy Kościół organizował coś dla dzieci, ale bez przebierania, bo od tego jest karnawał. Teraz robimy coś sami albo w małych grupach. Ludzie zabierają dzieciaki do parku wodnego. My jeździmy do lasu albo na działkę do znajomych. – Na początku było to trudne, ale teraz już wszyscy się do tego przyzwyczaili. Zebrała się już spora grupka antyhalloweenowych rodzin – dopowiada Jacek, mąż Michasi.
Mamo, a dlacego ja nie strasę?
Maria i Krzysztof Marchwicowie od kilkunastu lat mieszkają w kanadyjskiej Ottawie. Są praktykującymi katolikami. Jednak i oni stanęli przed dylematem: pozwalać dzieciakom na przebieranki i odwiedzanie domów, czy nie? – Raz jedyny, za namową koleżanki, puściłam dzieci z dzieciakami z sąsiedztwa – opowiada Maria. – Do tej pory mam wyrzuty sumienia. Moje dzieci nie przebrały się za wampiry, nie malowały upiornie twarzy, ale i tak uważam, że źle postąpiłam. Brałam udział w czymś, co po pierwsze zupełnie jest nam obce kulturowo, a po drugie – co może być niebezpieczne.
Maria, jak wielu katolików zza oceanu, oglądała popularny w środowiskach chrześcijańskich film o „świętowaniu” Halloween. Przeraziła ją zwłaszcza wypowiedź byłego satanisty, który opowiadał o rytualnych mordach dokonywanych na dzieciach właśnie w ostatnią noc października. – Największe wrażenie zrobiły na mnie wypowiedzi policjantów, którzy częściowo potwierdzali opowiadanie satanisty – mówi Maria. – Zdecydowaliśmy więc z mężem: ani my, ani nasze dzieci nie uznajemy Halloween. Hmm. „My nie uznajemy” – brzmi w miarę prosto, ale jak wytłumaczyć to dzieciom? – Jest to o tyle trudne, że dzieci z sąsiedztwa, nawet te z katolickich rodzin, „świętują” – opowiada Krzysztof Marchwica. – Nasze nie chcą być „gorsze”, nie chcą się wyróżniać. Wiadomo, czym dla dwunastolatki są rówieśnicy…
Agata Puścikowska, Marcin Jakimowicz