Naukowa wojna domowa

Niektórzy chcieliby ten spór ustawić wedle narracji: ciemny, obskurancki Kościół contra nauka. W moim przekonaniu to wyraz złej woli, albo niewłaściwego rozpoznania tego, o co w całej sytuacji chodzi. Tak naprawdę problem z właściwym rozumieniem orientacji homoseksualnej ma najpierw nie Kościół, ale sama nauka; a dokładniej nauka ma w tej kwestii problem sama z sobą.

Czytam List otwarty psychoterapeutów, psychologów i psychiatrów wobec stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w sprawie osób LGBT+. Pod listem, stanowiącym zasadniczo ostrą krytykę pewnych wątków ogłoszonego przez KEP dokumentu, widnieją nazwiska ponad pięćdziesięciu psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów – naukowców i praktyków. Można w nim znaleźć następujące stwierdzenia: „Nadużyciem jest […], gdy zasady wynikające z tradycji i wiary wspierane są twierdzeniami i pojęciami sprzecznymi ze współczesną nauką. W naszej ocenie w stanowisku KEP dochodzi do pomieszania języków: teologicznego z psychologicznym i medycznym. Dochodzi pośrednio do zanegowania współczesnej wiedzy medycznej na temat ludzkiej seksualności oraz dorobku specjalistów zajmujących się ludzką płciowością i seksualnością”. W innym miejscu „Listu otwartego” znajdziemy również następującą opinię: „Autorzy stanowiska wielokrotnie odwołują się do pojęcia moralności, identyfikując homoseksualność oraz transpłciowość jako zjawiska niemoralne. Tymczasem homoseksualność to – w świetle współczesnej wiedzy medycznej i seksuologicznej – naturalny wariant w kontinuum ludzkiej seksualności”. 

Czytam te i wiele innych, podobnych stwierdzeń autorów „Listu otwartego”, aby następnie otworzyć wywiad przeprowadzony przez Katolicką Agencję Informacyjną z dr Jolantą Próchniewicz, psychologiem i teologiem, specjalistką z zakresu problematyki homoseksualizmu od wielu lat pracującą w poradnictwie psychologicznym. „Moje doświadczenie ponad 20 lat w poradni jednoznacznie pokazuje – podkreśla Pani Doktor – że homoseksualizm, nawet jeśli go nie nazwiemy zaburzeniem, żeby nikogo nie urazić, wynika z pewnych deficytów i zaburzeń na etapie wcześniejszego życia danego człowieka”. Co więcej, Jolanta Próchniewicz stwierdza, że homoseksualizm, jako orientacja czy skłonności jest wynikiem zaburzeń tożsamości płciowej – nie ma więc mowy o żadnym „naturalnym wariancie”. Odsyła również do publikacji i badań w tym zakresie (m.in. do Raportu lekarzy kanadyjskich przedstawionego Parlamentowi Kanady w 2005 roku). Jej stanowisko – nie tylko zresztą jej, wyraża bowiem poglądy niemałej grupy specjalistów – to głos diametralnie różny od tego, który prezentują sygnatariusze „Listu otwartego”. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której specjaliści występują przeciw specjalistom, a badania przywoływane są przeciw badaniom; wszystko zaś pod szyldem jednej i tej samej nauki oraz naukowości, której brak obie strony sporu mniej lub bardziej otwarcie wzajemnie sobie zarzucają. Kuriozum? Wojna domowa? A może naturalny stan w obrębie tego rodzaju dyscypliny naukowej, w której nigdy nie będzie możliwe osiągnięcie apodyktycznej pewności?  

Choć brzmi to co najmniej dziwnie, w gruncie rzeczy to nic nowego. Każdy, kto zajmuje się nieco filozofią nauki oraz metodologią w ujęciu historycznym i problemowym, zna doskonale dzieje niekończących się sporów dotyczących nie tylko pojedynczych kwestii, ale także całego spektrum zagadnień metanaukowych; tego na przykład, ile warte są poszczególne sądy naukowe formułowane w obrębie określonych dyscyplin, jakie problemy są generowane przez dane podejścia badawcze, czy wreszcie – które dyscypliny spełniają w ogóle kryteria naukowości i wedle czego należy te kryteria ustalać. Dość powiedzieć, że niemała część owych sporów toczyła się i w sumie dalej toczy na polu nauk ścisłych, a więc tam, gdzie teoretycznie wszystko powinno być oczywiste. Czy może zatem dziwić fakt, że w obszarze nauk humanistycznych sprawa jeszcze bardziej się komplikuje? Oczywiście, nauki te mają swój rygoryzm, a jednak do dziś zdarzają się jeszcze wśród metodologów tacy, którzy dyscyplin w rodzaju psychologii w ogóle nie uznają za naukę. Jedno jest pewne – wyleczyliśmy się już chyba z mitu o istnieniu nauki bezzałożeniowej. Wiara ma swoje dogmaty, a nauka – aksjomaty i przedzałożenia mniej lub bardziej klarownie wyartykułowane. Co więcej, wciąż aktualne pozostaje stwierdzenie Martina Heideggera, który zauważył niegdyś, że naukowiec, uprawiając naukę, nieuchronnie wprowadza w nią samego siebie.

Co to wszystko oznacza w praktyce? Przede wszystkim, że w kwestiach poznawczo tak złożonych jak geneza orientacji homoseksualnej długo jeszcze, a może nawet nigdy, nie osiągniemy zadowalającego stopnia prawdopodobieństwa – nie mówiąc już o pewności. Wokół danego faktu narasta całe spektrum wykluczających się często interpretacji, co więcej, pojawiająca się tam nieoczywistość otwiera pole do tego, aby niektóre – zwłaszcza moralnie wrażliwe kwestie – interpretować w duchu przekonań światopoglądowych, które przecież każdy naukowiec posiada. Czy to źle? Odpowiem inaczej – to raczej nieuniknione. Oczywiście, trzeba nam dążyć do obiektywizmu, strzec się mieszania kontekstu odkrycia z uzasadnieniem, zawieszać sąd tam, gdzie mógłby on być stronniczy. Niemniej od światopoglądu uwolnić się nie da. To on w szerokim tego słowa znaczeniu rządzi wieloma naszymi preferencjami – także badawczymi – stymuluje wybory, które podejmujemy i wpływa na najgłębsze przekonania, które towarzyszą naukowcowi również wtedy, gdy prowadzi badania. Tych przekonań nie da się po prostu wyłączyć. Ich dyskretne oddziaływanie jest właśnie owym wprowadzaniem siebie w naukę. Gdy mamy ocenić prawdziwość zdania 2 + 2 = 4, wpływ światopoglądu nie ma większego znaczenia – decyduje oczywistość formalnej struktury badanego twierdzenia. Gdy jednak mamy orzec, czy homoseksualizm jest wynikiem zaburzeń tożsamości płciowej czy też raczej naturalnym wariantem w kontinuum ludzkiej seksualności, sprawa wygląda inaczej. Czy to znaczy, że w naukach humanistycznych – przynajmniej w pewnej części z nich – skazani jesteśmy na ideologizację oraz subiektywizm? Niekoniecznie. Problemem nie jest bowiem fakt, że posiadamy światopogląd i że w wielu sytuacjach próbuje on aktywnie uczestniczyć w naszym interpretowaniu świata – także tym naukowym. Problemem jest, gdy nie potrafimy tego dostrzec i gdy apodyktycznie absolutyzujemy nasze przekonania, niedostatek poznawczej oczywistości uzupełniając słowną ekwilibrystyką, która hipotezę obsadza w funkcji sądów o wysokim stopniu prawdopodobieństwa. Dlatego trzeba rozmawiać, a przynajmniej strzec przestrzeni tej debaty w której swobodnie i kulturalnie mogą ścierać się nie tylko naukowe przekonania, stanowiska i narracje ale także światopoglądy. Gdy tego zabraknie, gdy nauka zamiast zdać sobie sprawę ze swych ograniczeń, konsekwentnie będzie je wypierała, usiłując zakneblować usta interlokutorom z innej opcji światopoglądowej lub profilaktycznie ich zdyskredytować, wówczas chcąc nie chcąc popadnie w niewolę ideologii – niezależnie od tego pod jakim sztandarem.      

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka