Nowa wiosna Kościoła

Czy można widzieć coś pozytywnego w kryzysie, który na wszystkie możliwe strony zdaje się szarpać organizmem Kościoła w Polsce? Niewątpliwie odchodzi w przeszłość pewna epoka i pewien styl jego obecności w przestrzeni społecznej i kulturowej. Co przyniesie ta, która nastaje? Wbrew przekonaniom fatalistów i tych, którzy chcieliby Kościół pogrzebać na cmentarzu historii, ja głęboko ufam, że jego nową wiosnę.  

Nie wierzę w dziejową nieuchronność i taki rodzaj historycznego fatalizmu, który nakazuje sądzić, że raz zainicjowany proces kulturowy zmierza ku swemu nieuchronnemu, przewidywalnemu finałowi. Nie wierzę, bo minione epoki niejednokrotnie uczyły nas, że skomplikowany splot międzyludzkich interakcji oraz niespodziewane czynniki dodatkowe, których nagłe pojawienie się często nas zaskakiwało, potrafiły diametralnie zmienić bieg wydarzeń i losy przyszłych pokoleń. Wreszcie, nie wierzę, bo jestem przekonany, że Bóg pisze prosto nie tylko na krzywych liniach życia poszczególnych ludzi, ale także całych narodów. Dlatego właśnie jestem przekonany, że proces stopniowej marginalizacji Kościoła i porzucania chrześcijańskiego świata wartości nie jest nieodwracalny, choć równocześnie od wielu lat uparcie mówię o tym że czeka nas w tej kwestii raczej model zachodnioeuropejski. Niestety, do tej pory nie potrafiliśmy dla zatrzymania tej negatywnej tendencji wykorzystać wielu atutów, które w Polsce mieliśmy lub wciąż jeszcze mamy w ręku – przesłania o Bożym Miłosierdziu, pontyfikatu papieża-Polaka, duszpasterskiej wizji zaproponowanej przez Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, potencjału ruchów odnowy Kościoła, zorganizowanych w Polsce Światowych Dni Młodzieży i wielu innych jeszcze ważnych czynników, które mogły wpłynąć na duchowe przebudzenie i nawrócenie w kierunku żywej wiary. Co więcej, od wielu lat zdajemy się konsekwentnie nie dostrzegać potrzeby takiego nawrócenia. Wciąż jeszcze łudzą nas stosunkowo pełne kościoły i tylko z rzadka dochodzi do głosu refleksja, że praktycznie nie ma w nich już ludzi młodych. Usypiają nas nienajgorsze statystyki uczestnictwa w niedzielnych Eucharystiach i liczby rozdanych komunii świętych, nie reflektujemy jednak poważnie nad faktem, że wielu tradycyjnie chodzących do kościoła katolików prezentuje dramatycznie niski poziom religijnej wiedzy i życia duchowego. Nie potrafimy również wyciągnąć konsekwencji z faktu, że pewna część ważnych z punktu widzenia moralnej nauki Kościoła zasad już w praktyce przez wielu katolików została zarzucona lub zakwestionowana. Wystarczy wspomnieć chociażby niektóre wrażliwe kwestie z obszaru katolickiej etyki seksualnej (na przykład wspólne mieszkanie ze sobą młodych przed ślubem). W pokoleniu współczesnych trzydziesto- czterdziesto- i pięćdziesięciolatków płytka wiara i słabe uwewnętrznienie zasad moralnym w dużym stopniu maskowane są jeszcze przywiązaniem do tradycji i pewnego modelu obyczajowości. W pokoleniu ich dzieci te maski już opadły. W dużych miastach widać to jak na dłoni, w małych miejscowościach i wioskach – coraz wyraźniej. Co więcej, należy się spodziewać że proces odchodzenia wiernych od Kościoła w najbliższych latach przybierze jeszcze na sile. Nie chodzi mi w tej chwili o formalne akty apostazji, ale o zanik życia duchowego i coraz silniejsze dystansowanie się od jego instytucjonalnego wymiaru. Oczywistym powodem takiego stanu rzeczy są nagłaśniane ostatnio przypadki pedofilii z udziałem duchownych. Jeśli dodać do tego coraz silniej wybrzmiewający spór światopoglądowy ze środowiskami LGBT, który – trzeba to podkreślić – na poziomie teoretycznym w zasadzie nie może zakończyć się konsensusem, a także strategię, która wśród części katolików przyjęła postać wojennej retoryki obliczonej na przetrwanie, przyszłość Kościoła w Polsce nie rysuje się w najbardziej świetlanych barwach. Wszystko to skłania raczej do postawienia tezy, że w niedługim czasie Polska podzieli los krajów zachodniej Europy, choć może w jakiejś lokalnej, specyficznej dla nas wersji. Nie powstrzymają tego mniej lub bardziej wyraźne działania wspierające ze strony państwa, a raczej – co pokazały ostatnie wybory parlamentarne – mogą one nawet bardziej zaszkodzić niż pomóc. Dlaczego więc – w obliczu takiej perspektywy – myśląc o przyszłości Kościoła w Polsce, odżegnuję się od fatalizmu?

Nikt nie lubi kryzysów. Problem jednak nie w tym, że nadchodzą, ale w tym, jak je przeżywamy. Teoretycznie wszyscy wiemy, jak powinno być. Wielu z nas potrafi z zapałem rozprawiać o Kościele transparentnym, pokornym i ubogim, o Kościele mniejszym, ale odważnie ewangelizującym, zbudowanym na braterskich relacjach i żywym świadectwie, na wzajemnym szacunku i kompetentnej współpracy duchownych ze świeckimi; o Kościele odnowionym w żywych wspólnotach, czyniącym uczniów, odpowiadającym dobrem na zło – Kościele, którego drogą jest każdy człowiek. Tak, potrafimy o tym pięknie debatować, do tej pory nie odważyliśmy się jednak na całościowy, systemowy krok w tym kierunku. Nie za bardzo nawet chyba wiemy, jak go uczynić. Na szczęście – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – wie to Bóg. Dlatego jestem przekonany, że konsekwentnie przeprowadzi swój Kościół przez noc oczyszczenia. Już teraz, gdy rozglądam się uważnie wokoło, pośród głośno wołającej do mnie nędzy i zgorszenia tym co ludzkie widzę wyraźne przejawy takiego właśnie odnowionego Kościoła; widzę  piękno i moc Bożych dzieł objawiających się w życiu, postawie i posłudze wielu oddanych mu ludzi. Widzę nie tylko tych, którzy od Kościoła odchodzą, bo są w nim ranieni, ale także tych, którzy do niego wracają, bo są w nim uzdrawiani. Dlatego jestem przekonany, że Bóg temu błogosławi i że już szykuje w Polsce – choć w inny sposób, w zmienionych warunkach i w nieznanym nam dotychczas w kształcie – nową wiosnę Kościoła.         

                  
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka