Kościół na tęczowej karuzeli

Cała ta napędzająca się coraz mocniej dyskusja wokół dokumentu „Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+” przypomina mi próbę wykorzystania karuzeli do długodystansowej podróży. Jedni wkładają sporo siły w to, żeby ją rozkręcić, drudzy – żeby z niej nie wypaść, a jeszcze inni – żeby nie dostać krzesełkiem po głowie. Większość liczy, że gdzieś dojedzie, kłopot jednak w tym, że karuzela nie chce ruszyć z miejsca, a jedynie coraz szybciej obraca się wokół własnej osi. Może więc warto – myślę zwłaszcza o aktywnie zaangażowanych w debatę katolikach – zatrzymać się na moment i zastanowić, dokąd my się w ogóle wybieramy.

To właśnie było do przewidzenia. Dokumenty tego typu – jeśli w swej istocie mają pozostać w zgodzie z nauczaniem Kościoła – zawsze będą wywoływać kontrowersje i nigdy nie zdołają w pełni odpowiedzieć na oczekiwania żadnej ze stron. Eksperymenty podejmowane przez przedstawicieli tak zwanej niemieckiej drogi synodalnej i przenikające do opinii publicznej próbki językowej ekwilibrystyki, za pomocą której testują oni doktrynę Kościoła, brzmią coraz bardziej groteskowo i surrealistycznie. Dlaczego? Bo doktryna ta – chodzi oczywiście o kwestię stosunku Kościoła do osób o orientacji homoseksualnej – w zasadzie nie zawiera w sobie potencjału do takiej modyfikacji, która nie naruszałaby jej inwariantnych aspektów. Świadczy o tym chociażby fakt, że w kwestiach zasadniczych jej brzmienie nie ulega zmianie co najmniej od blisko dwudziestu lat, a więc od czasu, gdy Katechizm Kościoła Katolickiego opisał ją w trzech krótkich, skondensowanych i znamiennych punktach (2357–2359).

Oczywiście, w międzyczasie pojawiło się wiele kwestii dodatkowych, wątków, aspektów i zagadnień związanych z tematem orientacji innych niż heteroseksualna. Nie zmienia to jednak faktu, że sposób rozumienia większości z nich przez Magisterium Kościoła oscyluje niezmiennie wokół dawno ustalonego rdzenia i widać to ewidentnie w najnowszym dokumencie polskich biskupów na temat LGBT+. Czy można uczynić im z tego zarzut? W dyskusji wokół dokumentu pojawiają się głosy, że niektóre fragmenty tekstu należałoby poprawić, ująć w inny sposób lub uzupełnić. Wiele z nich wartych jest pogłębionej analizy, część natomiast – w zasadzie poza możliwością merytorycznej debaty. Nie zmienia to jednak faktu, że aby uczynić zadość istotnym oczekiwaniom środowiska LGBT+, nie tylko biskupi musieliby zmodyfikować pewne partie swego dokumentu, ale także Kościół swą doktrynę. Trzeba to powiedzieć wprost: w tej kwestii mamy impas. Nie wynika to, moim zdaniem, ze złej woli. Problem tkwi w tym, że Pismo Święte, które stanowi podstawowy punkt odniesienia dla Kościoła od początku postrzega homoseksualizm negatywnie. Mówi o tym wyraźnie Katechizm Kościoła Katolickiego, pokazując jednocześnie, że Tradycja Kościoła niuansuje tę optykę, przenosząc ciężar surowej oceny z samej skłonności homoseksualnej, na wynikające z niej akty (KKK 2357).

Co z tego wynika? Otóż nawet jeśli przyjmiemy, idąc po linii orzeczeń Katechizmu, że osoby LGBT+ to nie jest marginalna grupa, że fakt posiadania orientacji innych niż heteroseksualna nie jest niczym zawinionym, a przyczyna takiego stanu rzeczy – w dużym stopniu niejasna (możliwe, że istnieje całe spektrum zróżnicowanych przyczyn), nie zmienia to faktu, że w świetle doktryny Kościoła akty homoseksualne są i pozostaną nieuporządkowane oraz moralnie niemożliwe do zaakceptowania. Co zatem Kościół proponuje w tej kwestii osobom LGBT+? Wzywa ich do życia w czystości. Dla wielu przedstawicieli tego środowiska jest to najzwyczajniej propozycja niemożliwa do zaakceptowania.

Nie chcę w tej chwili skupiać się na dyskusji wokół postulatów osób LGBT+ i tego, czy katolik może, czy też nie może ich uznać. Pomijam również sprawy najbardziej angażujące umysły i serca wielu – sprawę nadużywania, czy wręcz profanowania ważnych społecznie symboli religijnych i patriotycznych, dyskusję, kto kogo częściej prowokuje i prześladuje, prześciganie się w przytaczaniu przez wszystkie strony sporu przykładów coraz wulgarniejszych i nielicujących z ludzką godnością zachowań adwersarzy, mniej lub bardziej akademickie spory o to, po czyjej stronie jest nauka, norma, prawo czy zdrowy rozsadek. To wszystko jest niewątpliwie ważne i społecznie angażujące, możemy jednak na rozpędzonej karuzeli tych sporów kręcić się jeszcze bardzo długo. Wydaje mi się jednak, że wszystkie one mają w gruncie rzeczy odniesienie do kwestii bardziej newralgicznej – wymogu zachowania przez osoby LGBT+ seksualnej wstrzemięźliwości. Pewna część kościelnych środowisk chciałaby jego zniesienia, co w gruncie rzeczy doprowadziłoby najprawdopodobniej do daleko idących zmian doktrynalnych – tak znacznych, że nie sposób nawet do końca wyobrazić sobie ich konsekwencji. Trzeba to mocno podkreślić – biblijna krytyka homoseksualizmu (obecna zwłaszcza w listach Pawłowych) nie jest tylko jakimś marginalnym, uwarunkowanym kulturowo i pośpiesznie sformułowanym poglądem. To element radykalnego sprzeciwu wobec pewnej wizji człowieka i konkretnego, szerzej ujmowanego stylu życia, z którym pierwsi chrześcijanie konfrontowali się może nawet bardziej niż my dzisiaj – sprzeciwu, który Kościół przejął i jego znakiem chcąc nie chcąc pozostaje do teraz. Czy może to zmienić, nie tracąc przy tym własnej tożsamości? Prawdopodobnie dlatego silnie wybrzmiewa także w Kościele głos innej jego części, która za żadne skarby nie godzi się na jakiekolwiek przejawy empatyzowania z sytuacją osób LGBT+, traktując to podejrzliwie, jako próbę poluzowania doktryny, co więcej – swą podejrzliwość zamieniając niejednokrotnie w podszytą lękiem, mniej lub bardziej maskowaną pogardę. W konsekwencji pojawia się pytanie, czy da się jeszcze znaleźć jakiekolwiek wyjście z tego impasu?

Spróbujmy na problem spojrzeć nieco szerzej. Jestem przekonany, że cnota czystości, umiejętność panowania nad sobą, wstrzemięźliwość seksualna nie jako rodzaj neurotycznego zahamowania lub autoagresywnego pseudoascetyzmu, ale uwewnętrznionego i świadomego daru z siebie, to w duchowym skarbcu Kościoła wielkie wartości, mające swe liczne zastosowania i punkty odniesienia. Wartości tyleż cenne, co niewątpliwie trudne do realizacji. Niestety, współczesny świat ma na to zdecydowanie inny pogląd, a my przez ostatnie lata nie zrobiliśmy w Kościele wiele, aby do cnoty czystości zachęcić, stawiając ją jako wymóg, jednak nie potrafiąc w sensowny sposób do niej przekonać. Efekt? Dla większości młodych ludzi to dziś kompletna abstrakcja, a zalecenie, aby nie podejmować seksualnego współżycia i nie mieszkać ze sobą przed ślubem przyjmuje w ich świadomości moralnej postać dziwnego okazu reliktowego. Niestety, trzeba to powiedzieć wprost – w tej kwestii to pokolenie właśnie przegrywamy. Zresztą – przegraliśmy również w znacznym stopniu nasze pokolenie. Pamiętam narastającą jakieś dwadzieścia lat temu falę rozwodów oraz w konsekwencji – alternatywnych dla tradycyjnego małżeństwa związków niesakramentalnych. Zaryzykuję stwierdzenie, że spora część, jeśli nie większość osób, których życie w taki właśnie sposób się poukładało, znacznie osłabiła lub faktycznie zerwała swą relację z Kościołem. Powodem był zazwyczaj wstyd, poczucie napiętnowania lub przekonanie, że nie ma w nim dla nich miejsca – w końcu nie potrafili przecież wybrać życia w seksualnej wstrzemięźliwości, ale weszli w nowe związki. Dziś z całą świadomością złożoności tej sytuacji próbuje się otaczać takie osoby rozmaitymi formami duchowej opieki – myślę przede wszystkim o tych spośród nich, których sytuacja życiowa (np. wcześniej ważnie zawarty ślub kościelny) nie może zostać uporządkowana przez zawarcie sakramentalnego małżeństwa. Kościół ich nie odrzuca, i choć jasno nazywa przeszkody stające na drodze do pełnego życia sakramentalnego, pokazuje im też inne środki pozostające w ich dyspozycji (modlitwa, Słowo Boże, możliwość formacji we wspólnotach), zachęcając do jak najpełniejszego ich wykorzystania. Praca z takimi osobami to wciąż jeszcze kropla w morzu potrzeb, natomiast z pewnością jej kierunek został już jakoś wytyczony.

Pojawia się zatem pytanie, jaka forma duszpasterskiej opieki i duchowego towarzyszenia byłaby możliwa do zaproponowania osobom LGBT+? Są przecież wśród nich również katolicy, dla których wiara i relacja z Bogiem pozostają czymś istotnym. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że niesakramentalny związek osób, które mają za sobą doświadczenie nieudanego sakramentalnego małżeństwa, to nie to samo, co życie w wolnym związku osób tej samej płci. Równocześnie mam jednak świadomość tego, że jeśli nie zdołają one odnaleźć swego miejsca w Kościele, nigdy nie dokona się to, do czego zaprasza ich Katechizm: aby złączyły z ofiarą krzyża Pana trudności, których doświadczają (KKK 2358). Wiem też, że więcej tu pytań niż odpowiedzi, jednak wydaje mi się, że w obecnej sytuacji społecznej, w której znajduje się Kościół w Polsce, właśnie takie pytania powinniśmy w pierwszym rzędzie postawić i poważnie się nad nimi zastanowić. Gdy dzieliłem się podobną intuicją w mediach społecznościowych, pod moim postem znalazłem następujący komentarz: „Czekamy zatem na sodomickie duszpasterstwo przy parafii […]. Współczuję jej”. Ciśnie mi się na usta tylko jeden komentarz: Oby się nie okazało, że „sodomici” i cudzołożnicy wejdą przed nami do królestwa Bożego.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka