To było 1 września 1920 roku. Kilka godzin w pustej chałupie broniła się siekierą. W szale nienawiści zasiekli ją bolszewiccy żołdacy. Jej pogrzeb w Radomiu był wielką patriotyczną manifestacją.
Ale to nie za tę walkę w obronie własnej czci Teresa Grodzińska otrzymała najwyższe polskie odznaczenie wojenne (po raz pierwszy dla kobiety), jakie było przyznawane od 1792 roku. Wiele o prawdziwej przyczynie mówi informacja z radomskiej prasy z drugiej połowy września 1920 roku: „Wśród ciszy, przy pozamykanych w mieście sklepach, ruszył kondukt pogrzebowy. Za trumną szło wojsko i wielotysięczne tłumy ludności. Szczególną uwagę zwracali dwaj ranni żołnierze, towarzyszący rodzinie, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności dostali się na kurację do szpitala w Radomiu. Ich rany były zaopatrzone przez Terenię właśnie w dniu wzięcia jej do niewoli”.
A tak brzmiał oficjalny komunikat polskiej armii: „W dniu 22 VIII 1920 r. podczas wycofywania się II/4 p.p. Leg. z zajmowanych w wsi Gródku na wschód od Hrubieszowa pozycji, sanitariuszka Grodzińska Teresa, pełniąc podówczas służbę przy 5/4 p.p. Leg., szła między ostatnimi z wycofujących się żołnierzy, przystając przy rannych, opatrując ich i przeprowadzając przez mostek na rzece Huczwie ostrzeliwany przez 3 nieprzyjacielskie karabiny maszynowe. Spokojem, odwagą i swoim poświęceniem wzbudziła podziw i uznanie wszystkich oficerów i żołnierzy”.
Wyniesione z domu i szkoły
Teresa Grodzińska urodziła się w 1899 roku w rodzinie ziemiańskiej w majątku Jaszowice pod Radomiem. – Była piątym z sześciorga dzieci Bronisławy z Arkuszewskich i Feliksa Grodzińskiego. Wychowywała się w atmosferze patriotycznego polskiego dworu, w kulcie katolickich świętych i narodowych bohaterów. Obrazy Grottgera na ścianach i Trylogia Sienkiewicza w domowej bibliotece jasno określały profil wychowania młodzieży w jej rodzinnym domu. Teresa znajdowała tam też gotowe do naśladowania wzorce pozytywistycznej pracy i postaw prospołecznych. Jej dziadek i ojciec byli aktywnymi członkami Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Ojciec, Feliks Grodziński, prowadził nowoczesne na owe czasy gospodarstwo. Zajmował się hodowlą koni, uprawą chmielu i produkcją masła. Jako absolwent Instytutu Rolniczego w Puławach nie bał się eksperymentować w gospodarstwie, wprowadzając nowe odmiany roślin, nawozy i nowinki techniczne. Zapewne za sprawą ojca w podobnym kierunku zmierzały zainteresowania i edukacja Teresy. W przekazach rodzinnych utrwalił się jej obraz jako dziecka niezwykle pogodnego, o szerokich zainteresowaniach, szczególnie wrażliwego na piękno, ale i na cierpienie zarówno ludzi, jak i zwierząt – mówi Przemysław Bednarczyk, radomski historyk i regionalista, który dziejami T. Grodzińskiej zainteresował się jeszcze w 2003 roku. W historycznej kwerendzie odwiedził miejsca związane z jej służbą podczas wojny polsko–bolszewickiej, w Radomiu zorganizował szereg rocznicowych historycznych rekonstrukcji i zrealizował kilka filmów dokumentalnych.
W latach 1914–1918 Teresa uczęszczała do prywatnego Gimnazjum Żeńskiego Marii Gajl w Radomiu, zwanego wówczas z uznaniem „Gajlówką”. – To była szkoła edukująca dziewczęta z tzw. dobrych domów. Znana była z nacisku, jaki kładziono w niej na wychowywanie uczennic w miłości do ojczyzny, jej języka, historii i kultury. W szkole Teresa dała się poznać jako uczennica niezwykle aktywna. Działała w samorządzie uczniowskim, a także w tajnej Organizacji Młodzieży Narodowej. „Gajlówka”, która ostatecznie uformowała postawę ideową oraz system wartości Teresy w chwili, gdy rozpoczynała dalszą edukację w Szkole Ogrodniczej w Warszawie – opowiada P. Bednarczyk.
Pobyt Teresy w Warszawie zbiegł się z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i z koniecznością walki o umocnienie granic. Grodzińska odbyła szkolenia, które pozwoliły jej zaangażować się w służbę jako sanitariuszka.
Na froncie
W lipcu 1920 roku Teresa Grodzińska, razem ze swą kuzynką Janiną Zdziarską, otrzymała przydział do II Batalionu 4. Pułku Piechoty Legionów. Ten pułk toczył wówczas ciężkie walki odwrotowe, cofając się wobec bolszewickiej nawałnicy. Tam, na pierwszej linii frontu, radomska sanitariuszka doświadczyła, czym jest okrucieństwo wojny.
Krótko przed Bitwą Warszawską, gdy stacjonowała w Dęblinie, udało się jej odwiedzić rodzinne Jaszowice. Wówczas w kościele parafialnym w Zakrzewie w jej intencji sprawowana była Msza św. Potem wróciła na front, a rodzina i ona sama mieli nadzieję, że nie było to ostatnie spotkanie. Okazało się inaczej.
16 sierpnia wracała na linię walk. Z jednej strony trwała już polska ofensywa na linii Wieprza, a z drugiej strony coraz większe zagrożenie stwarzała 1. Armia Konna Siemiona Budionnego. – O „wyczynach” czerwonej kawalerii głośno było już od wielu tygodni, kiedy jej wielotysięczne korpusy zalewały Ukrainę, wycinając wycofujące się polskie jednostki, mordując jeńców i dopuszczając się gwałtów oraz zbrodni na mieszkańcach Podola oraz Wołynia. Pisał o nich w swych „Dziennikach” Izaak Babel, który w szeregach tzw. Konarmii pełnił wówczas funkcję korespondenta wojennego – opowiada P. Bednarczyk.
Wycofujący się bolszewicy wciąż stwarzali śmiertelne zagrożenie. Podczas jednego z kontrataków bolszewików szpital polowy w Gródku Zabużnym, w którym pełniła służbę T. Grodzińska, został odcięty od reszty sił polskich. I wtedy osamotniony personel szpitala na własną rękę próbował ratować rannych.
– Gdy sanitariusze i sanitariuszki z trudem dotarli do rzeki, okazało się, że jedyny znajdujący się w tym miejscu most płonie, a przebiegających przez niego żołnierzy ścigają serie kilku sowieckich cekaemów. Jednak wobec zbyt wysokiego poziomu wody w rzece innej drogi odwrotu nie było. W tak dramatycznym momencie Teresa Grodzińska zachowała zimną krew i na własnych plecach zaczęła przenosić rannych przez ostrzeliwany i płonący most. Nie wiadomo dokładnie, ilu żołnierzy udało jej się ewakuować. Ostatnim, który zawdzięczał jej życie, był kpr. Jan Fołtyn.
sss
Na drugi brzeg udało się także przedostać Janinie Zdziarskiej. Ci, którzy wpadli w ręce bolszewików, zostali po tamtej stronie rzeki na zawsze. Teresa Grodzińska i Janina Zdziarska, mimo dramatycznych przeżyć, w kolejnych dniach wciąż pełniły swą służbę na pierwszej linii.
O wyczynie Teresy podczas walk pod Hrubieszowem mówiło się nie tylko wśród żołnierzy, ale i w dowództwie pułku. Prawdopodobnie już wtedy została przedstawiona do odznaczenia Krzyżem Virtuti Militari – mówi Przemysław Bednarczyk.
Zasieczona przez pijanych bolszewików
Hrubieszów zajęła konna armia Budionnego. To był koniec sierpnia 1920 roku. I wtedy polskie dowództwo wydało rozkaz odbicia miasta. Jednocześnie pod Komarowem polska armia odniosła wspaniałe zwycięstwo. To była ostatnia w światowych dziejach tak wielka bitwa stoczona przez konnicę. Pokonani bolszewicy Budionnego cofali się, wściekli, żądni krwi i zemsty. I wówczas napotkali żołnierzy 4. Pułku Piechoty Legionów. Wobec oddziałów piechoty, jako konnica, mieli ogromną przewagę. W walce poległa ponad połowa polskich piechurów. – Panująca na polu bitwy bolszewicka kawaleria ścigała i wycinała w pień małe grupki i pojedynczych żołnierzy. Rosjanie dobijali rannych i mordowali jeńców. Pozostałych przy życiu i walczących „Czwartaków”, którzy próbowali przebić się na północ w kierunku Lasów Strzeleckich, uratowało przybycie z pomocą 24. Pułku Piechoty. Straty były ogromne. Poległo wielu oficerów i żołnierzy, wielu zostało rannych bądź dostało się do niewoli – opowiada P. Bednarczyk.
I to w tej walce szpital polowy, w którym sanitariuszką była Teresa Grodzińska, nie zdołał uratować się, docierając do lasu obok wsi Stepankowice.
„Terenia do ostatniej chwili nakładała opatrunki, umieszczała rannych na wózkach, sama jednak mimo nalegań nie chciała zająć w nich miejsca. W końcu już resztki pułków zdołały się wycofać, ale w tym momencie kozacy Budionnego szarżowali i odcięli odwrót. Wtedy to Terenia, nie mając już sił dobiec do lasu, co wielu ludzi uratowało, schowała się koło stodoły pod len, ale zobaczono ją i wzięto do niewoli. Początkowo kozacy kazali jej zdjąć buciki, ale po chwili oddano jej buciki i kazano włożyć, zabrano tylko pasek skórzany, a Terenia zgubiła czapkę” – wspominała Janina Zdziarska.
Bolszewicy popędzili kolumnę jeńców w kierunku Hrubieszowa. Wtedy Janinie Zdziarskiej udało się zbiec. Zatrzymano się na nocleg we wsi Czortowice. – Tam doszło do tragicznych zdarzeń, których przebieg opisali później miejscowi mieszkańcy i taki utrwalony został w przekazach rodzinnych. W nocy z 1 na 2 września 1920 roku bolszewicy zamknęli Teresę w pustej chałupie, po czym pijani próbowali się do niej wedrzeć. Jak podają relacje, „zmuszona do obrony swojej czci, przed pijanymi kozakami, modląc się głośno, broniła się siekierą przez kilka godzin, kładąc trupem dwóch bolszewików” – relacjonuje radomski regionalista.
Po odejściu bolszewików znalezione ciało bohaterskiej sanitariuszki miejscowa ludność pochowała nieopodal miejsca zdarzenia. – Dzień lub dwa dni później zostało ono ekshumowane. I wtedy okazało się, że bolszewicy zmasakrowali głowę Teresy szablami tak, że rozpoznano ją tylko dzięki wyszytym na fartuchu inicjałom imienia i nazwiska „T.G.”. Z Czortowic wojsko zabrało jej ciało na cmentarz do Chełma, gdzie na krzyżu, pod którym spoczęła, umieszczono napis: „Cześć Ci Męczennico”. Wiadomość o śmierci Teresy była dla rodziny niewyobrażalnym ciosem. Jej zwłoki sprowadzono do Radomia. 18 września odbył się uroczysty pogrzeb, w którym udział wzięło niemal całe miasto. Za trumną wiezioną na lawecie, oprócz rodziny, szli żołnierze, którym Teresa Grodzińska pod Hrubieszowem uratowała życie – mówi P. Bednarczyk.•
Przeczytaj także:
ks. Zbigniew Niemirski