Zmarła Ewa Demarczyk nazywana Czarnym Aniołem. Artystka, która – jak to anioł – uniosła na wysokości polską piosenkę.
Jej głos wydaje się ciemny, nasycony emocjami, jakby nieustannie odgrywała jakąś rolę dramatyczną. Ale kiedy dostawała taki tekst jak „Tomaszów” Tuwima, zaglądający do kobiecej duszy, jasno i czule dotykała rozświetlających ją uczuć. Uczyła, że głosem nie można „wystukiwać wszystkiego na maszynie”, jak w śpiewanym przez siebie wierszu Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Nieraz wydawało mi się, że tak bezgranicznie eksploatuje się na scenie, bo chce dać poezji całą swoją siłę, którą – jak Samson we włosach – ona ma w głosie. To było coś więcej niż śpiewanie, podczas każdego koncertu jakby składała ofiarę z samej siebie. Płaciła wysoką cenę, tworząc niepowtarzalne teatrum głosu i ekspresji, pokazując, co może zdziałać prawdziwa sztuka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych