Popularność i sondaże nie są wyznacznikiem mojej drogi życiowej - powiedział we wtorek wieczorem ustępujący minister zdrowia Łukasz Szumowski. Przyznał, że względy życia rodzinnego odegrały ważna rolę w podjęciu decyzji o dymisji.
Szumowski pytany w Polsat News o przyczynę swojej dymisji, o której poinformował na konferencji prasowej we wtorek po południu w kontekście tego, że sondaże pokazują, iż jest politykiem cieszącym się sporym zaufaniem społecznym powiedział, że "nie jest przyczepiony do tych sondaży, do stołka, do kariery politycznej".
"To jest służba w naprawdę w trudnych warunkach, ale w pewnym momencie jest czas na zmianę kierunku. Być może kiedyś znowu zmienię kierunek. Natomiast w tej chwili sondaże, popularność nie są dla mnie wyznacznikiem mojej drogi życiowej" - odpowiadał.
Dodał, że ma plan na życie, który musi zrealizować, a czynniki rodzinne odegrały ważna rolę w decyzji o odejściu z urzędu. "Oprócz tego, że człowiek jest ministrem, to jest jeszcze lekarzem, ojcem, mężem, synem, bratem, normalnym człowiekiem" - stwierdził.
Z kolei odnosząc się do spekulacji, że dymisja mogła być spowodowana kontrowersjami dotyczącymi zakupu sprzętu medycznego w czasie epidemii mówił, że nie ma sobie nic do zarzucenia i jest gotowy stanąć przed komisją śledczą. "Każda złotówka z tych wszystkich transakcji zostanie zwrócona do budżetu państwa" - zapewnił. Z drugiej strony powiedział, że jeśli popełnił jakieś błędy, to były do błędy urzędnicze polegające na tym, że nie naciskał i nie kontrolował, nie reagował odpowiednio w pewnych sprawach. "Niezbyt mocno naciskałem, by pewne ustawy szły do przodu. Żałuję, że nie ma kolejnego leku dla chorób rzadkich. Żałuję, że nie ma ustawy refundacyjnej. Żałuję, że sieć onkologiczna nie weszła jako cała w Polsce. To są pewnie moje błędy, że nie naciskałem za mocno" - wyjaśnił.
Powtórzył też, że o swoim odejściu rozmawiał już na wiosnę. Przyznał, że wtedy przed odejściem z rządu powtrzymał go wybuch epidemii. "Miałem dociągnąć pewne ważne projekty. Informatyzację, która okazała się zbawieniem w czasie epidemii(...) Potem okazało się, że jest epidemia. W związku z tym, w pierwszej fali, w okresie, gdy nie wiedzieliśmy, jak to będzie wyglądało, to wiadomo było, że nie odchodzę" - wyjaśnił.
Szumowski wyjaśnił, że o sprawie dymisji wiedziały tylko trzy osoby: premier, prezes PiS i prezydent. Jak podkreślił, była to sprawa, o jakiej można tylko dyskutować w zaciszu gabinetów. Natomiast odpierając pojawiające się zarzuty, że odchodzi z resortu przed jesienną falą zachorowań na koronawirusa i grypę przyznał, że w resorcie opracowano strategię w tej sprawie i obecnie trwają też prace nad przełożeniem jej na akty prawne.
"Mamy zwalidowane algorytmy, które starają się rozróżnić te dwie choroby. To oczywiście jest trudne i w pewnym procencie się uda. Po drugie - testy u lekarzy rodzinnych. To jest podstawa tego nowego działania na jesień. Po trzecie rozdział chorych i zdrowych w POZ, w ambulatoriach dla zakażonych" - wymienił niektóre elementy tej strategii. Przypomniał też, że są już gotowe procedury, wdrożono sieć szpitali i laboratoriów diagnostycznych (60 tys. testów na dobę), a służby medyczne wiedzą, co robić.
Jednocześnie jednak przyznał, że ma obawy, jeśli chodzi o powrót dzieci do szkoły, biorąc pod uwagę dojazdy komunikacją publiczną. "Boję się transportu publicznego ze szkół i do szkół. Tam naprawdę będzie dużo ludzi w jednym autobusie, w jednym tramwaju w dużych miastach. Pracujemy nad tym. Dzisiaj rozmawialiśmy (o tym - PAP) w zespole zarządzania kryzysowego. Trzeba tutaj dać rozwiązania. I na pewno tutaj maseczki w komunikacji publicznej" - powiedział.
Szumowski zapytany o swojego następcę powiedział, że o tym zadecyduje premier, a on sam nie będzie miał w tym względzie głosu decydującego. "Tak naprawdę nie chcę mieć" - mówił. Zaznaczył jednak, że ta kwestia będzie przedmiotem rozmowy z premierem. Pytany o pojawiającą się kandydaturę Stanisław Karczewskiego stwierdził, że byłby on dobrym kandydatem. "Jest lekarzem, praktykiem, chirurgiem" - podsumował.