Jego wrażliwość otwierała kolejne kłódki w poszczególnych komnatach, zakamarkach, które skrywały tajemnice ludzkich serc. Mija 3. rocznica zaginięcia ks. Krzysztofa Grzywocza.
Pamięci ks. Krzysztofa, w 3. rocznicę zaginięcia
Kiedy filmowy bohater – Pan Rogers – dzwoni do dziennikarza Lloyda Vogela, mówi, że w tej chwili rozmowa z nim jest najważniejsza. On naprawdę nie kłamie ani nie próbuje przypodobać się osobie, która za chwilę przeprowadzi z nim wywiad dla topowego periodyku, nie próbuje zrobić dobrego wrażenia, nie zajmuje się również innymi ważnymi rzeczami. Po prostu: nie żal mu marnować czasu na telefon. Przywołane spotkanie miało niegdyś miejsce i stało się przyczynkiem do powstania niezwykłego obrazu filmowego „Cóż za piękny dzień” (reż. Marielle Heller, prod. USA 2019).
W roli Rogersa wystąpił w filmie Tom Hanks. Materiały prasowe
Proponuję słów kilka nie tyle o legendarnym twórcy programu – adresowanego do dzieci tych małych i dużych – „Mister Rogers' Neighborhood” (z doskonałą kreacją Toma Hanksa), nie będę analizował wątku jego prawdziwej przyjaźni z żurnalistą Tomem Junodem, co spróbuję raczej zainspirować uważnością, ciepłem i pięknem osoby pana w czerwonym sweterku. Poznając na ekranie historię i fenomen jednej z najważniejszych amerykańskich osobowości telewizyjnych, z każdym jego kadrem chodziło za mną porównanie głównego bohatera Freda Rogersa z ks. Krzysztofem Grzywoczem. Niegdyś ten ostatni zachwycił się zdaniem usłyszanym od norweskiej terapeutki Evy Røine: „Jeśli nie wierzysz, że historia człowieka, który stoi przed tobą, jest święta, to daj mu święty spokój”. Ta prawda tak bardzo do niego przylgnęła, że niektórzy nawet byli skłonni przypisać mu jego autorstwo. Nie o autorską proweniencję jednak tu idzie, ale o wrażliwość.
Z Krzysztofem ciężko było się umówić na rozmowę, ale jeśli już do niej dochodziło, wówczas słuchał całym sobą. Zarezerwowana godzina, wspólne spotkanie lub wyjście było niejako na wyłączność – nie robił wówczas nic innego, nie załatwiał „przy okazji” swoich spraw. Wręcz przeciwnie – celebrował spotkanie: „Jednym z największych darów w przyjaźni jest dar czasu, aby wspólnie smakować życie. Aby jednak mieć czas, trzeba uprościć życie. Można usiąść z przyjaciółmi nad Bałtykiem i długo patrzeć w morze, podziwiać jego barwy, zapach i słuchać jego szumu. Smakowanie życia łączy...” (W duchu i przyjaźni). Był uczciwy – choć czasem zmęczony i melancholijny, uważnie słuchał swojego rozmówcy. Akt słuchania nie kończył się jednak z chwilą wyjścia z jego małego mieszkania, ale pozostawało się w nim nadal. O „zamieszkiwaniu” u Krzysztofa przypominały nie tylko pamiątki, zdjęcia, zaproszenia, jakieś inne drobiażdżki rozrzucone na półkach lub na biurku, ale również przejawiało się w ten sposób, że po jakimś czasie niejednokrotnie dzwonił, aby zapytać: „Co tam słychać?”. Wówczas miało się wrażenie, że pytanie-troska jest sprofilowane problemem, który mu się wcześniej powierzyło. Dodajmy, że czynił to dyskretnie – teraz, po jego zaginięciu (17 VIII 2017 r.), wychodzi na jaw, jak wielu osobom pomagał… A wracając do naszego filmu – wzrusza scena, kiedy najbardziej lubiany Sąsiad w Ameryce dzwoni do Lloyda i z imienia pyta o losy poszczególnych członków rodziny lub kiedy swoim małym aparatem fotograficznym za każdym razem próbuje zatrzymać-zapisać twarze osób, które spotkał1.
1 „[…] jeśli uda mi się pomóc żyć lepiej jednej jedynej osobie, to już wystarczy, aby uzasadnić dar mojego życia. Pięknie jest być wiernym ludem Boga. Osiągamy pełnię, gdy łamiemy bariery, a nasze serce napełnia się twarzami i imionami!” – ks. Krzysztof nie ukrywał zachwytu nauczaniem ojca świętego Franciszka. Słowa papieża z adhortacji Evangelii gaudium (nr 274) realizował w swojej posłudze i uczynił przewodnią myślą akademickich rekolekcji wielkopostnych Twarze i imiona, które głosił w dniach 9-11 III 2015 r. na zaproszenie Dominikańskiego Duszpasterstwa Akademickiego „Studnia” w Warszawie-Służewcu.
Czytaj dalej na następnej stronie
Ryszard Paluch