W Polsce nie ma niepodległości za darmo. Trzeba jej bronić. Razem.
Polski sierpień. Zaczyna się od wspomnienia powstania warszawskiego – rok 1944. Klęska? „Głupia martyrologia”? Nie odpowiadajmy pochopnie na te pytania. Odwracajmy dalej kartki kalendarza. 5 sierpnia: symboliczny koniec powstania styczniowego, w roku 1864 był to dzień publicznej egzekucji Romualda Traugutta na stokach warszawskiej Cytadeli. Znowu bezsensowna klęska? Dokładnie w tym samym dniu sierpnia, tylko 50 lat później, komendant Piłsudski organizuje odprawę Pierwszej Kadrowej, by przygotować ją do wymarszu z Oleandrów. Przypomina Traugutta, chcąc uświadomić w roku 1914 nowemu pokoleniu ochotników polskiej niepodległości, że mają dokończyć tamto powstanie. 6 sierpnia ruszyli. Było ich wtedy 144. A jednak doszli – do niepodległości. Nie oni sami, ale setki tysięcy innych także – z różnych orientacji politycznych, od „pana Romana” i Paderewskiego, po chłopów Witosa i robotników Daszyńskiego.
Jeśli ktoś myślał, że niepodległość została Polakom darowana przez innych, „dobrych wujków” z Zachodu czy ze Wschodu, to musiał przekonać się w roku 1920, że się myli. W Polsce nie ma niepodległości za darmo. Trzeba jej bronić. Razem. Tak odkrywa się znaczenie tej kartki w kalendarzu – 15 sierpnia. Żołnierzom polskim sierpnia 1920 roku pozostawała, jak to ujmie Herbert, „krzepiąca wiedza, że jesteśmy sami”. Nie było jednak rozgoryczenia. Była determinacja. I było poczucie tej opieki, która nie zawodzi, a której symbolem stało się właśnie z takim nabożeństwem obchodzone przez Polaków święto NMP, i bohaterska śmierć w wigilię tego święta 27-letniego ks. Ignacego Skorupki. Zginął jako kapelan 236. Ochotniczego Pułku Piechoty, broniąc przedpola Warszawy pod Ossowem. Został symbolem Cudu nad Wisłą. Czcimy ten cud, wspominając rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej. Nie możemy jednak zapominać, że potrzebne było wtedy wielkie poświęcenie tysięcy Polaków – w walce na śmierć i życie. Bo taka była stawka tej wojny. Znaczenie owego decydującego starcia dobrze oddają słowa rozkazu, wydanego w przeddzień bitwy przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego: „Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku. Pomni tradycji rycerskich polskich, stanęli dziś wszyscy chłopi, robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie. Pomni odwiecznego hasła »Bóg i Ojczyzna«, natężymy też w tych dniach najbliższych wszystkie nasze siły, by zgnieść doszczętnie pierwotnego wroga, dybiącego na naszą zagładę. Zaprzysiągł on zgubę Polski, a łaknie zdobycia i rabunku Warszawy. Ale my stolicy nie damy, Polskę od nich oswobodzimy i zgotujemy tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, żeby z niej nic nie zostało”.
Czerwona horda został rozbita. Nie do końca. A jednak dzięki wielkiemu zwycięstwu w roku 1920 otrzymaliśmy dar bezcenny: 19 lat niepodległej Polski po 123 latach niewoli. Jak haust świeżego powietrza. Jedno pokolenie wychowane w patriotycznym duchu w europejskiej kulturze polskiej szkoły, tej, w której uczyli się Herbert i Baczyński, Miłosz i Gajcy, Lutosławski i Wojtyła, obrońcy Westerplatte i zdobywcy Monte Cassino. Polacy mogli mówić po polsku, mogli modlić się do Boga, mogli być gospodarzami u siebie. I to właśnie przeszkadzało wielkim sąsiadom: sowieckiej Rosji i Niemcom. W szczególności tej pierwszej, przepoczwarzonej wkrótce w Związek Sowiecki, pamięć klęski z sierpnia 1920 roku nie dawała spokoju. Przeszkadzało polskie państwo zuchwale zagradzające drogę do środka Europy. Dlatego przyszedł sowiecki czas zemsty, zaznaczony kolejną sierpniową datą – 23 sierpnia – oznaczającą pakt Stalin–Hitler, podpisany w 1939 roku na zgubę Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Jesteśmy skazani na klęskę? Tak mogło się wtedy wydawać. Totalitarni oprawcy mnożyli ofiary. Ale powtarzały się także kolejne znaki wspaniałej polskiej niezgody na zniewolenie. One tworzyły zobowiązanie, by nie ulec, by się nie poddać, by nie pozwolić na zmarnowanie owych ofiar. Tu właśnie jest miejsce 1 sierpnia, powstania warszawskiego. Na tym jednak polski miesiąc się nie kończy. Można odczytać jego znaczenie dopiero wtedy, gdy dochodzimy do ostatniej kartki – do 31 sierpnia. Do 1980 roku. Do Solidarności. Wszystkie sierpniowe daty spotkały się wtedy w pamięci tych, którzy słuchali lekcji historii narodu, jakich udzielał Polakom najpierw prymas Stefan Wyszyński w milenijnych obchodach, a potem Jan Paweł II w swej nauce pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 roku. Pamięć wielkich ofiar i pamięć wielkiego zwycięstwa – tego z roku 1920 – spotkały się w nadziei sierpniowego strajku w roku 1980, w nadziei Solidarności. Bez tej pamięci i bez tej nadziei nie może być polskiej wolności.•
Andrzej Nowak