Chodzę po łące w stadzie 40 hucułów i nie czuję lęku. Drapane za uszami cicho rżą, odpowiadając czułością. – Są zwierciadłem nastrojów opiekunów – tłumaczy Karolina Świderska.
Kiedy przychodzimy do stajni z negatywnymi emocjami, mamy stracony dzień – opowiada. – Zaczynają być nerwowe jak my. Każdy, kto trochę zna konie, wie, że nigdy nie powinien złapać zwierzęcia niespodziewanie za nos, ale kiedy delikatnie wysuwa chrapy, odpowiedzieć mu czułym dotknięciem.
Na łące w Wołosatem sama przekonuję się, że te ogromne, ważące od 350 do 400 kilogramów zwierzęta mogą nauczyć człowieka delikatności, czułości, spokoju. Karolinie zdarzyło się, że pod McDrive’a w Skierniewicach podjechała kiedyś na koniu. Ale na co dzień nie stresuje w ten sposób swoich hucułów. Zresztą w okolicy nie ma McDonaldów, bo to wciąż jeszcze dziewiczy teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Do niego też należy istniejąca od 1993 r. Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego w Wołosatem. Stadninę dobrze widać, bo leży w dole drogi, niedaleko szlaku wiodącego na Tarnicę – najwyższy szczyt Bieszczadów. Karolina Świderska od 2018 r. jest jej kierowniczką.
Z Wołosatego
W 2010 r. w technikum hodowli koni w Wolborzu musieliśmy wybrać miejsce praktyk – wspomina. – Ksiądz Szczepan, mój katecheta z technikum, poradził mi, żebym pojechała do Wołosatego, bo tu pracował jego brat. Tak mi się tu spodobało, że wróciłam na drugie praktyki, bo gdzie by mi było lepiej niż w takich okolicznościach przyrody i z takimi ludźmi. Kiedy znów przyjechałam tu po maturze, poznałam miłość mojego życia. Zostałam razem z nim i z hucułami. W naszej stadninie mamy 75 hucułów: 31 klaczy – matek, trzy ogiery hodowlane, reszta to młodzież i wałachy pracujące w turystyce – opowiada. – Z 14 rodzin żeńskich koni huculskich są u nas przedstawicielki czterech – Agatki, Bajkałki, Wołgi i Wyderki. W zależności od tego, z jakiej rodziny jest przychodzący na świat źrebak, jego imię zaczyna się na pierwszą literę imienia matki. Na przykład z rodziny Agatki mamy takie klacze jak Arkona-w i Alga-w. Wszystkie konie urodzone w Wołosatem posiadają w swoim imieniu drugi człon: „-w” – wyjaśnia. Przyszliśmy na łąkę, żeby poznać pasące się tutaj stado. Latem konie zmieniają pastwiska co dwa tygodnie, bo na tyle starcza im roślin. – Jeśli chodzi o zielonkę, to to, co hucuł ma w pysku, jest jego – śmieje się Karolina. Zimą żywią się sianem, sianokiszonką, a przy niskich temperaturach odrobiną owsa.
Pierwsza wzmianka o hucułach pochodzi z 1603 r. Dorohostajski w swojej „Hippice” wspomniał o koniach rasy górskiej hodowanych przez zamieszkujących Karpaty. Używali ich do zrywki drewna jako zwierzęta juczne, gdzie nieraz trzeba było ciagnąć ładunek pod górę. – Małe, niskie, krępe, szerokie w piersiach i długie w tułowiu są bardzo wytrzymałe – opisuje je Karolina. – Bez uszczerbku dla zdrowia mogą przewieźć nawet 100 kilo. Dzisiaj udostępniamy je do rekreacji. Chętni mogą się na nich nauczyć podstaw jazdy konnej. Zwykle takie zajęcia odbywają się w krytej hali. – Jak nie jest zbyt gorąco, nie pada, nie wieje, to korzystamy z placu zewnętrznego – wylicza. – Ostatnio 64-letnia pani spełniła swoje marzenie: wsiadła na naszego konia i przejechała na nim trzy kółka.
Szarża
Z grzbietu hucuła można zwiedzać Bieszczadzki Park Narodowy. Na jego terenie wyznaczono 70 km szlaków konnych dla jeźdźców. Zainteresowani mogą wsiąść na konia, jeśli mają opanowaną podstawową umiejętność jazdy. – To ważne ze względów bezpieczeństwa – zaznacza Karolina. – Kiedy wiosną jedziemy łąką, zdarza się, że pod kopyta hucuła dostają się świeżo urodzone koźlęta, ukryte w trawie, a wtedy koń może się przestraszyć. Zaskoczony hucuł zwykle patrzy, kto stanął mu na drodze, zafurczy, ale gdy uzna, że zwierzę mu nie zagraża, zwiesza głowę i rusza dalej. Rzadko biegnie galopem bez kontroli, ale może i tak się zdarzyć.
Karolina opowiada, jak w zeszłym roku wzięła do domu psa ze schroniska i po raz pierwszy poszła z nim na pastwisko. Kiedy konie go zobaczyły, natychmiast zaniepokojone skupiły się jeden obok drugiego. Gdy zaczął do nich biec, bez wahania ruszyły na niego galopem, bo to ich typowa reakcja obronna. – Pies, zamiast uciekać, schował się za mną. Zrobiło mi się gorąco na widok 40 koni idących szarżą w moją stronę. Kieruje nimi instynkt, więc nie ma znaczenia, że mnie znają. Na szczęście zdobyłam się na to, żeby zamachać rękami, coś do nich krzyknąć i w ostatnim momencie się zatrzymały. Teraz też wypróbowujemy, czy dadzą się ponieść naturze – mówi. Karolina żartuje, że chce zrobić konie w konia i z YouTube w telefonie puszcza odgłosy ich rżących kolegów. Jeden z głosów sprawia wrażenie wyraźnie poddenerwowanego. Słysząc go, hucuły też zaczęły się denerwować. Nagle skamieniały z nastawionymi do góry uszami i wyciągniętymi szyjami. Wyglądały, jakby za chwilę miały rzucić się na nas galopem. Ale kiedy minęła dłuższa chwila, a na horyzoncie nie pojawił się nikt niebezpieczny, poczuły się pewniej i spokojnie zaczęły maszerować w naszym kierunku.
Próba dzielności
– To zwierzęta stadne, przestrzegające hierarchii, każde zna swoje miejsce w szeregu. Są inteligentne i doskonale wiedzą, co robić, żeby nie spaść o szczebel niżej – objaśnia Karolina. Jednak w relacji z człowiekiem koń musi uznać, że jesteśmy jego przewodnikiem. Powinien mieć pewność, że kiedy dosiada go człowiek, nic mu się nie stanie. Naukę jazdy z jeźdźcem zwykle traktuje jako nowe zadanie i trzeba go do tego przysposobić. Najpierw uczy się chodzenia na lonży – lince o długości ośmiu metrów – i opanowania trzech podstawowych chodów. Następnie dostaje siodło na grzbiet. – Nigdy nie rzucamy na niego siodła znienacka, bo mógłby zacząć wierzgać jak na filmach – opowiada Karolina. – Kiedy przyzwyczai się, że ono nie gryzie, wkładamy mu wędzidło do pyska. Potem zaczynają się próby wsiadania. Jeśli już koń reaguje na mój głos, a dołożę mu do tego sygnały dawane za pomocą łydek, wtedy nauka idzie bardzo szybko. Jedne konie są żywsze i jeśli im za szybko położymy siodło, to będą się chciały pozbyć nas z grzbietu. Uczą cierpliwości, bo czasem chcemy szybko konia czegoś nauczyć, a nie da się przeskoczyć jakiegoś etapu. Jeśli pominiemy jeden z nich, to prędzej czy później pocałujemy matkę ziemię.
Karolina wyjaśnia, że każda klacz do ukończenia 7. roku życia musi pozytywnie przejść tzw. zasadniczą próbę dzielności. Jest to niezbędny etap, by mogła być użytkowana w hodowli. Podczas takiej próby ma do pokonania 16 przeszkód na dystansie 1500–2000 m. – Jeśli ja jej dobrze nie poprowadzę w łydkach, na równych wodzach, to ich nie przejdzie – podkreśla. Okazuje się, że bat też jest czasem niezbędny. – Jadąc na koniu, używam pomocy jeździeckich, takich jak dosiad, łydki, a bat w odpowiednim momencie jedynie wzmacnia nasze sugestie i nigdy nie może być nadużywany.
Podkreśla, że konie są wrażliwe na nieprzewidziane gesty opiekuna. – Gubi nas rutyna, kiedy np. czyścimy kopyta młodego konia, nagle schylamy się po szczotkę, a dla niego to zaskakujące i potrafi odskoczyć, a nawet kopnąć. Hucuły nie lubią też, kiedy znienacka psika się je odżywką w sprayu, niezbędną, by łatwiej rozczesać grzywę. Trzeba im wcześniej pokazać, jak to działa. Czesanie grzywy, ogona i sierści od uszu do kopyt, jeśli nie ma na niej panierki błotnej, zajmuje około 5 minut. Ale czasem bywa, że i 15. – To forma masażu, one to uwielbiają – uśmiecha się.
Smaczki
Przyznaje, że kiedy idzie do stada na łąkę, wszystkie konie głaszcze z miłością. Ale szczególna więź łączy ją z ogierem Wag-w. On nie wychodzi na łąki ze stadem, ale codziennie wypuszczany jest na padoki i wraca na noc do boksu. Zajmuje się nim od 2015 r., kiedy miał trzy lata. – Pracowałam z nim od momentu, w którym przyjął siodło. Od 2 lat regularnie startujemy w zawodach, między innymi w Mistrzostwach Polski Konia Huculskiego, a wtedy pokonujemy parkury wysokie na 80 cm. Dla klaczy o wysokości od 132 do 143 cm, i ogierów liczących od 135 do 145 cm wzrostu to spore wyzwanie – opowiada. Wspomina przygodę, którą przeżyli w zeszłym roku. – Rekreacyjnie na oklep bez siodła pojechałam z nim w teren. To było w okolicach Kolbuszowej, a tam teren przecinała rzeka. Wag-w nagle się w niej… położył. Pewnie mu było gorąco i spodobała mu się woda, ale ja nie mogłam potem na niego wsiąść, bo taki był mokry.
Konie uczą się sztuczek, np. podawania kopytka czy ukłonu, na tzw. smaczki. Z regóły jest to jabłko albo marchewka. Wag uwielbia banany.
– Co za to pani od niego dostaje? – pytam.
– Daje mi siebie całego – słyszę odpowiedź. – Przybiega, rży. Kiedy wychodzimy z pastwiska, ostrzega, żeby nie zaczepić ogradzającego je pastucha elektrycznego.
Kiedyś mocno kopnął ją prąd. Myślała, że jest wyłączony, bo na taśmie siedział spokojnie wróbel. – Ptak to nie człowiek, który łapiąc za taśmę, staje się przewodnikiem prądu. To było zgubne.
Wie, że konie uwielbiają galopy na łące. – Jak mam problem, wsiadam na hucuła i jadę w teren – przyznaje. – Tętent ich kopyt, wiatr w grzywie i włosach daje poczucie wolności i euforii.
Często porównuje się koński galop czy kłus do różnych etapów ludzkiego życia. Żegnając się z bieszczadzkimi hucułami, myślę, że to zwierzęta wyjątkowo eschatologiczne. Tak doskonale kształtne biegną w doskonały kształt wieczności. Nawet na łące w Wołosatem.•
Barbara Gruszka-Zych