Profesor Płatek – największy autorytet w dziedzinie dezinterpretacji prawa.
Zwolennicy konwencji stambulskiej, ratyfikowanej w 2015 roku na wniosek odchodzącego rządu premier Kopacz, z reguły unikają dyskusji. Zamiast tego prowadzą kampanię nienawiści, odczłowieczając i przedstawiając wszystkich przeciwników paktu na rzecz gender jako promotorów przemocy, oczywiste zagrożenie dla społeczeństwa. Udają, że konwencja stanowi powszechny standard międzynarodowy, podczas gdy jest przedmiotem poważnego sporu, a wśród państw, które jej nie ratyfikowały, są wszyscy nasi partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej.
Osobliwym wyjątkiem potwierdzającym regułę niedyskutowania może być artykuł Moniki Płatek na łamach „Gazety Wyborczej”. Osobliwym, bo podjęła dyskusję nie tyle z przeciwnikami konwencji (a dziś to przede wszystkim Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Tak dla Rodziny, nie dla Gender”), ile z formułowanymi przez samą siebie, a nie cytowanymi „argumentami rządu”. To smutne, że orędowniczka „praw mniejszości” na łamach najważniejszego organu „praw mniejszości” ignoruje większość argumentów przeciw konwencji stambulskiej, bo formułuje je niereprezentowana w strukturach władzy polityczna mniejszość. Takie podejście daje dużo do myślenia na temat rzeczywistego znaczenia owych „praw mniejszości”. Najmniej tam bowiem w nich chodzi o ludzi czy środowiska pozostające w sytuacji mniejszościowej, o nonkonformizm, sokratejską wagę indywidualnego sądu, o każdy argument, a jedynie – jak się to regularnie potwierdza – o dekonstrukcję większości.
Profesor Płatek twierdzi, że zarzuty przeciw konwencji nie znajdują nigdzie potwierdzenia. „Nigdzie w konwencji stambulskiej nie ma mowy o tym, że chłopcy mają nosić sukienki. Nigdzie nie jest poruszona kwestia orientacji seksualnej. Nigdzie nie ma mowy o małżeństwach tej samej płci. Nigdzie nie jest napisane, że religia odpowiada za przemoc”.
Zanim pokażę, że wszystko to, a nawet więcej, owszem, w konwencji jest – pozwolę sobie na jedno przypomnienie. Pani Monika Płatek najlepiej wie, jak „kreatywnie” można „interpretować” prawo, jak można z niego wyciągnąć rzeczy, których „nikt nigdzie nie widział”, jak tego rodzaju interpretacje stają się decyzjami władzy sądowniczej, od których zależy życie ludzi. Gdy toczyła się dyskusja o prawie do życia na początku lat 90., przestrzegałem, że „ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego” oznaczać może na przykład popełnione przez bigamistę oszustwo matrymonialne. Wątpliwości jednak odłożono na bok i w doktrynie przyjęło się powszechne, wpisane w komentarze i nauczane na uniwersytetach przekonanie, że owe „czyny zabronione”, legalizujące tzw. aborcję, to jedynie gwałt i kazirodztwo. Gdy wybuchła w 2008 roku lubelska „sprawa Agaty”, nastolatki, która zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem i znalazła się pod presją rodziny, żeby nie rodzić dziecka, profesor Płatek, chcąc zalegalizować to roszczenie, wynalazła (a „Gazeta Wyborcza” spopularyzowała) nowy, nieznany doktrynie, „wyjątek aborcyjny”: jeśli jedno z rodziców, na przykład chłopak, nie ma jeszcze skończonych 15 lat w momencie poczęcia dziecka – dziecko może paść ofiarą aborcji, bo przecież było przestępstwo i ktoś za te swawole musi zapłacić. Owszem, makabryczna pomysłowość interpretacyjna Moniki Płatek bardziej niż cokolwiek uczy, że odpowiedzialność nakazuje w dokumentach prawnych sięgać poza ideologiczne sugestie autorów, a nawet dalej – niż świadomość potoczna.
Profesor Płatek rzecze, że konwencja nie mówi, iż „chłopcy mają nosić sukienki”, że nie porusza „kwestii orientacji seksualnej”, nie mówi „o małżeństwach tej samej płci”. Jednak, owszem, konwencja wyraźnie mówi, że edukacja publiczna ma uczyć „niestereotypowych ról przypisanych płciom” (art. 14/1).
Pani Płatek twierdzi również, że nigdzie tam „nie jest napisane, że religia odpowiada za przemoc”, ale konwencja domaga się „wykorzenienia” zwyczajów i tradycji opartych „na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn”. A małżeństwo mężczyzny i kobiety i cała związana z nim etyka to dla gender jedynie wariantowy stereotyp, a nie norma prawa naturalnego nienaruszalna dla władzy. Wystarczy spojrzeć po kolei na kraje, które przyjęły ideologię gender, by przekonać się, jak to funkcjonuje i co to oznacza. Przed tym właśnie Polskę bronimy.•
Marek Jurek