Ojciec Pio zwany „małym chemikiem” polewał dłonie kwasem karbolowym. Takie rewelacje Sergia Luzzatto obiegły przed dwoma laty światowe media. Włoscy dziennikarze udowadniają: to stek bzdur.
Zresztą często stygmatyk bandażował sobie dłonie na kilka dni, a krwotok nie ustawał. Gaeta i Tornielli przytaczają orzeczenie jednego z badających mnicha lekarzy: „Ojciec Pio, mając nadzieję na zahamowanie utraty krwi, która wypływa z ran, przez jakiś czas, co dwie–trzy godziny aplikował sobie jodynę: stąd też podejrzenie, że tego typu rany, nawet jeśli nie zostały wywołane przez jod, są przezeń przynajmniej utrzymywane w niezmienionym stanie. Jednakże należy zauważyć, iż jod aplikowany w taki sposób, w jaki to czynił Ojciec Pio, co dwie–trzy godziny, dopomagałby raczej i ułatwiał gojenie się ran. Poza tym nawet jeśli stosował nieświeżą jodynę, zawierającą być może śladowe ilości kwasu jodowodorowego, i jeśli stanowiła ona dla ran czynnik drażniący, nie mogłaby oszczędzić sąsiadującym, normalnym tkankom swego efuzywnego działania, wywołując mniejszy bądź większy stan zapalny, który w rzeczywistości nie występuje. Ponadto jest faktem, że Ojciec Pio od ponad trzech miesięcy zgodnie z zakazem przełożonych nie smaruje niczym swoich ran, a mimo to zachowują one ciągle te same właściwości”.
Odrobina kwasu
Wszystko przez jedną karteczkę, przechowywaną w Świętym Oficjum odręczną notatkę o. Pio, który prosił znajomą: „Najdroższa Mario, (…) Piszę, by prosić Cię o przysługę. Potrzebuję około 200–300 mililitrów nierozcieńczonego kwasu karbolowego do sterylizacji”. Odrobina kwasu zakwasza całe ciasto. Mała buteleczka wywołała rewolucję i stała się koronnym argumentem Luzzatto. Do czego rzeczywiście o Pio potrzebował kwasu? Do dezynfekcji strzykawek, którymi robił zastrzyki nowicjuszom. A dlaczego prosił o niego, rezygnując z załatwienia recepty u lekarza? „Nie trzeba zbyt wiele wysiłku, by znaleźć kilka możliwych i realistycznych odpowiedzi na te pytania – piszą dziennikarze. – W tychże miesiącach wszyscy żyli w atmosferze strachu przed hiszpanką. W samej społeczności San Giovanni Rotondo, która nie przewyższała 10 tys. mieszkańców, między sierpniem a październikiem 1918 roku epidemia spowodowała 200 zgonów”. Można zatem racjonalnie postawić hipotezę, że epizodycznie brakowało w San Giovanni Rotondo substancji dezynfekujących.
Sam stygmatyk pytany, czy stosował kiedyś kwas karbolowy, odpowiadał: „Nie, wyjąwszy przypadki, kiedy używał go lekarz do sterylizacji, kiedy robił mi zastrzyki”. Sporo wyjaśnia raport doktora Giorgio Festy z 7 lipca 1925 roku: „Co do kwasu karbolowego, z którego przy pewnych okazjach mógł czynić użytek Ojciec Pio, jest moim obowiązkiem sprecyzować pewne fakty. Otóż z moich przeprowadzonych w San Giovanni Rotondo badań wynika, że Ojciec Rektor Kolegium na zlecenie osobistego lekarza wykonywał w klinice podskórne zastrzyki młodzieńcom, którzy zgłaszali się do klasztornej szkoły z internatem i często pochodzili z miejsc dotkniętych malarią”.
Skarpety, które leczą
Prymitywnym zagraniem Luzzatto była teza, że narcystyczny stygmatyk chętnie pozował do zdjęć. Dziennikarze przytaczają wspomnienie o fotografie, współbracie o. Pio, który „przybywszy 19 sierpnia 1919 do San Giovanni Rotondo, nakazał mu ściągnąć rękawiczki i skrzyżować ręce na piersi. Wobec tak dziwnej prośby Ojciec Pio zaprotestował i rzekł: »Placido, żartujesz czy zwariowałeś? Jeśli chcesz mnie sfotografować, to proszę, ale nie licz na to, że zdejmę rękawiczki«. Ojciec Placido rzekł: »Przybyłem z polecenia Prowincjała, a ty musisz być mu posłuszny. Jeśli nie usłuchasz, obrazisz Boga«. Na taki rozkaz Ojciec Pio z goryczą w sercu pochylił głowę, zdjął rękawiczki i skrzyżował ręce na piersi”. Ojciec Pio wedle Luzzatto to nie tylko oszust, ale i śmiertelny ponurak. Nic podobnego! Na dowód tego Tornielli i Gaeta przytaczają dwie anegdoty. „Gdy w 1952 roku miała się odbyć wizyta Prokuratora Generalnego, ojca Agatangelo z Langasco (który kiedyś powiedział o mnichach z San Giovanni Rotondo: „znajduję tu rodzinę złożoną z czterech głupców”), Ojciec Pio, śmiejąc się, zasugerował: – Powiedział, że jesteśmy rodziną głupców? No więc przyjmijmy go jak członka rodziny!
Innym razem kardynał Clemente Miary, cierpiący z powodu bólu nóg, prosił stygmatyka o błogosławieństwo i… skarpety. Miał nadzieję, że poprawią one stan jego nóg. Ojciec Pio odparł: – Mnie również bolą nogi, ale skarpety – a stale je noszę – jeszcze nigdy mnie nie uleczyły. Kiedy to się stanie, wyślę je również Jego Eminencji. Ale nie wierzę, by zdołały dokonać tego cudu!”. Gdy czytałem świetną książkę, w której włoscy dziennikarze rozprawiają się z opracowaniem Sergia Luzzatto, przypomniał mi się dowcip. Do nieba puka muzyk jazzowy. Zatrzymuje go święty Piotr: – Sorry. Muzyków jazzowych nie wpuszczamy. – Nie??? – dziwi się facet. – A przecież widzę u was mojego kolegę. Był świetnym perkusistą, grał z Milesem Davisem, Coltrainem. To ten w zielonej czapce. – Ten? – macha ręką święty Piotr. – A co to za muzyk… Czytając rewelacje o jodynie, kwasie i narcyzie pozującym do zdjęć, uśmiechałem się pod nosem: Lozzatto? A co to za historyk?
Saverio Gaeta i Andrea Tornielli, „Ojciec Pio. Święty czy oszust?”, Edycja św. Pawła, 2010 r.
Marcin Jakimowicz