Jeśli komuś się wydaje, że teraz to już w polityce będzie monolit, nuda i w ogóle, to może się mocno zdziwić. Teraz zacznie się epoka lokalnych wojen podjazdowych. I to zarówno po stronie rządzącej jak i opozycyjnej.
16.07.2020 19:34 GOSC.PL
W PiSie już trwają od dawna, bo chociaż wiadomo, że Zjednoczoną Prawicą rządzi zwykły, szeregowy poseł, to niejeden chciałby sobie wypracować nieformalną pozycję tego drugiego. Choć oficjalnie z każdej wypowiedzi polityka PiS o prezesie emanuje unosząca się w powietrzu myśl "Oby żył wiecznie!", to w gruncie rzeczy wszyscy wiedzą, że prędzej czy później przyjdzie czas wycofania z polityki i ktoś stanie przed zadaniem zajęcia jego stanowiska. O tym, że w kurtuazję nikt nie zamierza się tam bawić, świadczy choćby poniedziałkowy materiał "Wiadomości", w którym ostro zaatakowano premiera Morawickiego za to, że np. w kwestii kampanii informującej o epidemii rząd wykupuje ogłoszenia również w krytycznych wobec PiS tytułach. Na marginesie - to urocze, że w TVP bez żadnego wstydu wprost stawia się tezę, że pieniądze publiczne należą się swoim, a nie powinny być przeznaczane na cele... no właśnie - publiczne.
Ale nie mniej ciekawa robi się sytuacja po opozycyjnej stronie barykady. Bo oto sztab Rafała Trzaskowskiego zapowiada na piątek oficjalne zakończenie kampanii swojego kandydata i otwarcie "nowego rozdziału". I ten zagadkowy "nowy rozdział" należy rozumieć jako walkę o trwałe przejęcie elektoratu Hołowni, Kosiniaka-Kamysza czy Biedronia.
- Będziemy mówić o planach na przyszłość, aby te 10 milionów głosów w drugiej turze nie zostało zmarnowanych, nie uciekło - mówi o celu spotkania wprost Sławomir Nitras. Równocześnie od dnia wyborów politycy KO na każde pytanie (nie tylko o wynik wyborczy, ale też np. gdy kelner w restauracji pyta co podać) z namiętnością odpowiadają sakramentalną formułą "Rafał Trzaskowski stał się nowym liderem całej opozycji i poparło go 10 mln wyborców". Fakt, że w rzeczywistości wg różnych badań od 57 do 70 proc. jego wyborców nie było w drugiej turze za nim, a przeciwko Andrzejowi Dudzie (bo popierani przez nich kandydaci odpadli) nie ma dla nich wielkiego znaczenia, bo w interesie KO jest wykreować mit swojego polityka, którego popiera pół polskiego społeczeństwa (o tym i pozostałych mitach tych wyborów pisałem w poprzednim tekście).
I tutaj dochodzimy do tego co najciekawsze - głębokiej, ciemnej dziury, w jakiej znaleźli się liderzy pozostałych partii i ruchów opozycyjnych. Z jednej strony mniej lub bardziej subtelne poparcie Trzaskowskiego w II turze było dla nich koniecznością, z drugiej - przy wykręceniu takiego wyniku przez prezydenta Warszawy - Platforma, jeszcze dwa miesiące temu walcząca o przetrwanie, urosła ponownie do rozmiarów opozycyjnego wieloryba, który będzie pożerał wyborców takiego politycznego planktonu jak PSL czy SLD, których kandydaci razem nie przekroczyli wyniku 5 procent. O ile Konfederaci przetrwają, bo od lat nie wchodzą w sojusze ani z PO ani z PiS, o tyle dla PSL i SLD sytuacja wygląda nieciekawie, bo jeśli stanowczo nie pokażą wyborcom, czym różnią się od środowiska Rafała Trzaskowskiego, to stopniowo powtarzana przez polityków Platformy opowieść o 10 milionach Polaków, którzy zobaczyli w prezydencie Warszawy swojego przywódcę (a nie jedynie mniejsze zło) może stawać się z każdym dniem bliższa rzeczywistości.
Jeśli ktoś liczył, że po kampanii będzie spokojniej, to raczej powinien porzucić swoje nadzieje. Teraz to dopiero będzie się działo.
Wojciech Teister