Obietnice o kosztach 40 mld zł ze strony kandydata zarzucającego PiS przekupywanie wyborców socjalem i rujnowanie finansów państwa, a z drugiej strony zakaz adopcji dzieci przez związki, które w Polsce prawnie nie istnieją - to tylko wierzchołek góry lodowej.
07.07.2020 12:18 GOSC.PL
40 mld zł - co najmniej tyle ma kosztować realizacja dwóch najważniejszych "podatkowo-świadczeniowych" obietnic Rafała Trzaskowskiego - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Sporo, biorąc pod uwagę fakt ciągłego powtarzania przez polityków KO, że PiS doprowadza finanse państwa do ruiny. Oczywiście, wybory wyborami, kampania kampanią, a w populizm bawią się oba sztaby. Ale jednak warto zachować jakiś elementarny kontakt z samym sobą i tym, co mówiło się wczoraj, przedwczoraj, miesiąc temu i mówi nieustannie od co najmniej 5 lat. Szczególnie, że sam kandydat Trzaskowski osobiście ostro krytykował konkurentów za szastanie pieniędzmi, by przekupić wyborców i wróżył na Twitterze, że realizacja obietnic PiS z 2015 r. to szybka i pewna katastrofa gospodarcza. Czyżby jednak przez ostatnie 5 lat PiS rządził tak dobrze, że dziś pieniądze na obietnice Trzaskowskiego są? A tak serio, jeśli nieustannie powtarzanym argumentem za zmianą ma być to, że obecna władza bawi się w "polityczne łapówki" za publiczne pieniądze, to Rafał Trzaskowski nie jest przesadnie przekonujący w sytuacji, gdy "kiełbasa wyborcza", którą sam oferuje, bije kosztowo na łeb obietnice prezydenta Dudy. A że przebija, to podliczyli dziennikarze DGP.
Halo, halo, czy ktoś w sztabie Rafała Trzaskowskiego ma jeszcze kontakt z Ziemią? Czy właśnie doczekaliśmy pierwszego załogowego polskiego lotu na Marsa? Naprawdę nie ma z czego zrobić spójnej kampanii i nie ma gdzie wbijać szpilek obecnej władzy? Poważnie?
Z drugiej strony barykady na świeżo mamy projekt zmiany konstytucji, który zakazuje adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Które - dodajmy - formalnie w państwie polskim nie funkcjonują, a istnieją jedynie w przestrzeni nieformalnej. W związku z tym ma być prawny (a nawet konstytucyjny) zakaz występowania o adopcję przez podmioty nieistniejące według porządku prawnego w Polsce. Proponuję poszerzyć zakres nowelizacji o zakaz adopcji przez ufoludki. Co ciekawe, to sądy rodzinne przed zgodą na adopcję przez formalnego singla czy singielkę mają sprawdzić, czy taki kandydat na rodzica adopcyjnego nie żyje przypadkiem w związku nieheteronormatywnym. W jaki sposób? Aż strach się nad tym zastanawiać. Czy jeśli na przykład taki singiel na studiach wynajmował mieszkanie z innym studentem (o zgrozo!) tej samej płci, to zostanie sklasyfikowany przez sąd jako potencjalny homoseksualista i nie będzie mógł dziecka adoptować? A może będą jakieś inne, przejrzyste kryteria odmawiania przez państwo adopcji ze względu na bycie w związku, który dla państwa nie istnieje? Czysta filozofia niebytu wg partii rządzącej.
To tylko pierwsze z brzegu przykłady. W wyścigu na absurdy nie chodzi bowiem tylko o obietnice. Z racji wysokich wyników Szymona Hołowni i Krzysztofa Bosaka dziś obaj pozostali na polu bitwy kandydaci chcą uszczknąć jak najwięcej z ich elektoratów i być postrzegani jako antysystemowi. I tak mamy wczorajszy społecznie niebezpieczny obrazek "antyszczepionkowca" Dudy, który ku przerażeniu polskich medyków ogłosił światu, że jest przeciwko obowiązkowym szczepieniom na koronawirusa i zeszłotygodniowy "bezpartyjny prezydent" Trzaskowski, który wspólnie z Szymonem Hołownią tak bardzo odkrywali bliskość swoich programów, że aż trudno zrozumieć dlaczego przed I turą jeden z nich nie zrezygnował i nie poparł od razu drugiego, a w warszawskim ratuszu, którym rządzi Trzaskowski zatrudnieni są ludzie pokroju twórcy "Soku z buraka" - jednego z najbardziej fejkonośnych profilu propagandowych w polskiej części Facebooka. Szkoda jedynie Hołowni, który po pierwszej turze tak bardzo zaangażował się w promowanie głosowania przeciwko jednemu z kandydatów, że z samej treści wypowiedzi można go pomylić z szefem sztabu przeciwnika i czar bezpartyjności prysnął jak bańka mydlana.
Ciekawe zresztą, że ani sztabowcy Andrzeja Dudy, ani Rafała Trzaskowskiego albo nie pamiętają jaką śmieszność ściągnął na siebie 5 lat temu Bronisław Komorowski ogłaszając tuż po pierwszej turze referendum ws. JOW, by pozyskać głosy zwolenników Kukiza, albo pamiętają, tylko niezbyt wysoko oceniają pamięć i bystrość wyborców.
Drodzy sztabowcy obu kandydatów, a gdyby tak wybrać się na parę jakże cennych w kampanii godzin w góry, zanurzyć głowę w zimnym strumieniu i otrzeźwić myśli? I przestać rozpędzać swoje wypełnione obietnicami pociągi, zanim definitywnie roztrzaskają się o mur zdrowego rozsądku i rzeczywistości? Bo że roztrzaskają, to nie ulega wątpliwości. Oczywiście, że kampania rządzi się swoimi prawami, ale za tydzień się skończy, a ludzie zapamiętają. I będą się śmiali (w wariancie pozytywnym) lub definitywnie utwierdzą się w przekonaniu, że politycy to rak na zdrowej tkance państwa i społeczeństwa.
Ludzie złoci, niech już przyjdzie ten piątkowy wieczór i błogosławiona cisza wyborcza. Szkoda, że ona trwa tak krótko!
Wojciech Teister