W niedzielny wieczór nikt nie tryskał optymizmem, ale trzech polityków miało powody do zadowolenia.
29.06.2020 19:50 GOSC.PL
Andrzej Duda zdobył niezłą zaliczkę przed rewanżem, ale wynik 43 do 30 nie jest rozstrzygnięciem. Obecny prezydent jest w nieco lepszej sytuacji niż konkurent, który jednak też ma powody do zadowolenia. Z pozostałych kandydatów jedynym, który ma powody do zadowolenia, jest Krzysztof Bosak. Kandydat Konfederacji zdobył procentowo prawie dwukrotnie wyższe poparcie niż Janusz Korwin-Mikke w rekordowym dla siebie 2015 r. Liczył chyba na więcej, ale były to oczekiwania na wyrost. Bosak znacznie przekroczył milion głosów, ale ze względu na frekwencję wynik procentowy jest podobny do rezultatu ugrupowania w wyborach parlamentarnych. Znaczy to tyle – tylko i aż – że poparcie dla Konfederacji nie jest chwilowe. Jeśli stronnictwa nie rozbije np. walka narodowców z korwinowcami, może ono istnieć długo.
Żeby przejąć głosy Bosaka, sztabowcy Andrzeja Dudy będą się musieli trochę nagimnastykować. Jeszcze przed pierwszą turą przypomnieli sobie, że wybory wygra się raczej narracją o rodzinie, a nie o związkach partnerskich (szkoda, że tak późno i że nie pamiętali o obronie życia). Czy to wystarczy, żeby zmobilizować osoby popierające konfederatów? Na pewno będzie to łatwiejsze niż przekonanie do siebie najmłodszych wyborców. Doradcy Andrzeja Dudy chyba nie zauważyli, że na 23-latka argument o ośmiu latach rządów Platformy działa słabo, bo odwołuje się do głębokiej prehistorii. W kampanii urzędującego prezydenta nie było ani oferty dla młodzieży, ani kierowanego do niej przekazu (a jeśli już był, to nieporadny, vide: ostry cień mgły). Wyniki pokazują, że Duda nie trafia do młodych, przedsiębiorców i mieszkańców dużych miast. Głosowanie 12 lipca da się pewnie wygrać bez nich, ale na dłuższą metę PiS musi się mocno starać, żeby nie stać się partią obciachu, za jaką kiedyś uchodził.
Rafał Trzaskowski przekroczył psychologiczną barierę 30 procent, jednak cały czas musi gonić wynik. Głosy Szymona Hołowni nie wystarczą mu do zwycięstwa w drugiej turze, więc prezydent Warszawy zaczął już uśmiechać się do elektoratu Bosaka. Będzie chyba musiał przeprosić się ze starszą panią kościółkową i mężczyzną bojówkowym ONR 33-35 lat, którymi straszył niepodpisany przez nikogo spot wyborczy. Ubaw może być nie gorszy niż z piosenki disco polo o zwyciężającym Rafaelu (ona też oficjalnie nie była dziełem sztabu Trzaskowskiego). Nie oznacza to jednak, że polityk Koalicji Obywatelskiej stoi na straconej pozycji. Jego szanse ciągle są duże. Dość powiedzieć, że w niedzielnym głosowaniu udało mu się wyssać niemal wszystkie głosy, na jakie mogła liczyć opozycja. Częściowo obronił się tylko Hołownia, ale i on wypadł poniżej oczekiwań. Jeśli wziąć pod uwagę zaplecze medialne, polityczne i biznesowe, niecałe 14 proc. nie jest zbyt dobrym wynikiem. Prowadzący „Mam talent” nie zachwycił w roli nie-polityka spoza podziałów. Nie zdobył nawet tego, co głoszący podobne hasła w 2015 r. Paweł Kukiz. Jeśli Szymon Hołownia stanie na czele nowej partii, będzie miał podobne perspektywy jak swego czasu Ryszard Petru.
Pozostali kandydaci całkowicie polegli. Dla wyborców, dla których Andrzej Duda jest zbyt mało prawicowy, alternatywą okazał się niemal wyłącznie Bosak, a nie Marek Jakubiak lub Mirosław Piotrowski. Lewicy nie był z kolei potrzebny ani Robert Biedroń, ani Waldemar Witkowski, skoro w ofercie pojawił się Trzaskowski. Tego można było się spodziewać, ale rozmiary klęski Władysława Kosiniaka-Kamysza zaskoczyły chyba wszystkich. Wynik poniżej 2,5 proc. to z całą pewnością nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. W wyborach parlamentarnych partia z takim poparciem nie dostałaby nawet zwrotu kosztów kampanii. Jak dotąd wydawało się, że Polskie Stronnictwo Ludowe, choć zawsze walczy o przetrwanie, zawsze wychodzi z tej walki zwycięsko. Teraz nie jest to wcale pewne.
Jakub Jałowiczor