W sytuacji przyspieszającej ateizacji społeczeństwa lepiej rozwinąć skrzydła, jakimi są ewangelizacyjne inicjatywy świeckich, niż latać jak kura.
24.06.2020 16:45 GOSC.PL
Jak podaje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego od 2007 r. w Polsce liczba osób deklarujących niewiarę wzrosła o 100 proc. 13 lat temu ateistami określało się 4 na 100 Polaków, dziś już 8. I chociaż statystycznie to ciągle wynik znacznie lepszy niż w państwach UE, to po pierwsze niepokoić powinien dwukrotny wzrost liczby niewierzących, a po drugie, każda osoba, która nie wierzy, powinna budzić niepokój wierzących, bo to oznacza, że nie udało się do jej serca dotrzeć z Ewangelią. Widzi to bp Wiesław Śmigiel - przewodniczący Komitetu KEP ds. Dialogu z Niewierzącymi. W swojej wypowiedzi dla KAI podkreślił, że "każda deklaracja niewiary jest porażką wspólnoty Kościoła", a "najwłaściwszą odpowiedzią Kościoła jest nowa ewangelizacja, która skierowana jest do osób, które utraciły zmysł wiary". O tym zresztą pisał w swojej pierwszej adhortacji "Evangelii Gadium" papież Franciszek.
Utrzymująca się od lat tendencja pokazuje, że wobec potężnych zmian, jakie zaszły w społeczeństwach Zachodu, dotychczasowy model duszpasterstwa, oparty przede wszystkim na osobach duchownych, wymaga rozwinięcia. Nie chodzi o to, że klasyczne formy duszpasterskie są złe, ale o to, że zmienił się odbiorca. Są po prostu formami formacji wierzących i praktykujących i do nich należy je adresować. Tymczasem dziś obok tych osób żyje coraz więcej takich, które na Mszę Świętą nie trafią, z wiarą im nie po drodze, a czasami są z różnych powodów do Kościoła negatywnie nastawieni. Właśnie do nich adresowana jest ewangelizacja. Aby była skuteczna, niezbędne jest rozwinięcie inicjatyw ewangelizacyjnych prowadzonych przez ludzi świeckich. Tak jak duszpasterstwo i ewangelizację można porównać do dwóch skrzydeł Kościoła, tak samo skrzydłami można nazwać duchowieństwo i świeckich. Przez wieki, gdy przynależność do Kościoła była w społeczeństwach europejskich czymś oczywistym, pierwsze ze skrzydeł było rozwinięte, na drugie zaś niewielu zwracało uwagę, a jeśli już to robiono, to głównie z myślą o misjach. Tymczasem naturalny stan Kościoła wymaga rozwinięcia obu skrzydeł - na jednym możemy polatać najwyżej jak kura.
Jak to zrobić? Dobrym pomysłem jest stworzony kilkadziesiąt lat temu przez sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego model, który zakładał, że przy parafii duszpasterze formują liderów świeckich, ci zaś formują kolejnych i wychodzą z ewangelizacją na rubieże parafii. Rzecz jasna nie rubieże rozumiane geograficznie, ale duchowo - do tych, którzy sami do kościoła nie dotrą. Za tym wariantem już w czasach ks. Blachnickiego przemawiał jeden poważny argument, a dziś przemawia jeszcze drugi. Po pierwsze w liczącej kilka tysięcy (nie)wiernych parafii mamy tylko kilku księży. Ich podstawowym zadaniem jest udzielanie sakramentów i nikt ich w tym nie zastąpi. Ich czas nie jest przecież z gumy - nie są w stanie robić tego i jednocześnie dotrzeć do każdego, kto potrzebuje poświęcenia czasu, spotkania i rozmowy o Bogu. Jednorazowe odwiedziny duszpasterskie, tzw. "kolęda" nie mogą spełniać tego zadania. Dziś występuje jeszcze jeden argument - w czasach postępującej laicyzacji mamy coraz więcej osób wątpiący lub niewierzących, którzy z osobami duchownymi spotykać się po prostu nie chcą. Do nich z Ewangelią dotrze albo wierzący świecki, do którego mają zaufanie, albo nikt.
Postępujące zmiany społeczne wymagają, aby również Kościół się do nich dostosował. Nie chodzi jednak o dostosowywanie Ewangelii do oczekiwań świata, ale sposobów jej głoszenia do możliwości odbiorców. Klasyczny podział na nauczających duchownych i formowanych świeckich jest dziś niewystarczający i jeśli tego nie zaakceptujemy, staniemy się wymierającym rezerwatem szybciej niż nam się wydaje. Nie jest jednak tak, że sytuacja jest beznadziejna. Pan Jezus obiecał przecież, że jest z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. A my mamy nieść Jego Ewangelię. Po stronie Kościoła hierarchicznego leży decyzja, na ile pozwoli rozwinąć świeckim działania ewangelizacyjne. To oczywiście wiąże się z przełamaniem pewnych obaw, z ryzykiem, że od czasu do czasu mogą pojawiać się błędy. A przecież model ks. Blachnickiego zakłada, że liderzy wspólnot świeckich są ciągle formowani przez duchownych, nie jest więc tak, że idą głosić bez przygotowania.
Alternatywa jest taka, że albo rozwiniemy oba skrzydła i zaczniemy latać, albo w krótkim czasie boleśnie zderzymy się z pierwszym lepszym betonowym płotkiem i w kolejnym badaniu niewiarę zadeklaruje nie 8, a 28 lub 38 proc. badanych.
Wojciech Teister