"Teraz bierzemy się do roboty. Matka Boża będzie nam pomagała"

44 lata spędziła w puszczy, w ambulatorium, w szkole, wędrując i płynąc kanu, aby dotrzeć do ludzi, którzy do śmierci nazywali ją madrecita (mateczką).

Maria Troncatti od dziecka marzyła, by pracować na misjach. Gdy miała 9 lat po raz pierwszy usłyszała historie o misjonarzach w Ameryce Łacińskiej, o pracy wśród emigrantów i Indian. Mając 17 lat powiedziała o swoim pragnieniu ojcu, w jego oczach było widać wrogi błysk i zapadło milczenie na... 4 lata. Maria modliła się, była posłuszna w domu. Od czasu do czasu rodzinę odwiedzał ks. proboszcz, który rozmawiał i z ojcem i z córką. Gdy Maria skończyła 21 lat nadal pragnęła zostać misjonarką, ojciec w końcu wyraził zgodę, ale żegnając córkę zemdlał.

Najpierw została wysłana do Rosignano Monferrato. Następnie trafiła do Varazze i wybuchła I wojna światowa. Siostra Maria ukończyła kurs pielęgniarstwa. Pomagała w szpitalach. 25 czerwca 1915 roku rozszalał się straszliwy huragan. Wody z potoku Teiro zalały kolegium salezjańskie, waliły się mury, a siostra Troncatti znalazła się na stole płynącym stole z jadalni. Prosiła o pomoc Wspomożycielkę i obiecała, że jeśli przeżyje uda się na misje do trędowatych. Przeżyła i napisała list do matki generalnej, który przeleżał w szufladzie.... 7 lat.

W 1922 w marcu zmarła młoda dziewczyna Marina Luzzi, której życzeniem było umrzeć w domu Matki Najświętszej. Pielęgnowała ją siostra Troncatti. W pewnym momencie siostra szepnęła chorej do ucha, by ta, gdy znajdzie się już w Niebie uprosiła Matkę Boża, by ta u Jezusa wyprosiła jej wyjazd na misje do trędowatych. Wtedy Marina odpowiedziała, że siostra pojedzie do Ekwadoru. W trzy dni po jej śmierci Maria spotkała się z matką generalną, która powiedziała jej, że wysyła ją do Ekwadoru. Siostra wylądowała w małej mieścinie Chunchi.

Po pewnym czasie przybył biskup misyjny Domenico Comin i powiedział, że czas ruszać. Mieli dotrzeć do puszczy, w której żyli Indianie Shuar. Droga nie była łatwa. Biskup intonował pieśni ku czci Matki Bożej. Siostrę Marię nawet ogarnął strach, że ten zielony ocean nigdy się nie skończy. W końcu spotkali misjonarzy na czele z ks. Corbellinim, którzy w kanu przepłynęli część rzeki Paute i oto byli w Mendez, centrum Wikariatu Apostolskiego, powierzonego ks. biskupowi. Tu spotkała ich nieprzyjemna niespodzianka: misje zajmowali uzbrojeni i wrogo nastawieni Indianie Shuar. W czasie walk, jakie toczyli z sąsiadami, córka wodza została raniona, kula przeszyła ramię i utkwiła w brzuchu. Wódz oświadczył "ty leczyć, my pomagać. Ty nie uleczyć, my wszystkich zabić". Biskup zwrócił się do siostry Marii, by podjęła się operacji. Nie chciała, ale bp stwierdził, że Maria przeprowadzi operację, a oni będą się modlić. Przy pomocy scyzoryka, jodyny i modlitwie "Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami" siostra przystąpiła do operacji. Kula wyskoczyła z  rany i padła u stóp zdumionych Shuar. Wybuchnęli radosnym śmiechem, a dziewczyna po trzech dniach mogła wrócić do domu w puszczy.

W końcu dotarli do Macas. Przyjęto ich bardzo życzliwie. Gdy inspektorka, nowicjuszka z ks. biskupem zbierali się do powrotu, Maria powiedziała do dwóch młodych misjonarek: "Teraz bierzemy się do roboty. Matka Boża będzie nam pomagała". Kolejne 44 lata spędziła w puszczy. Wszyscy nazywali ją mateczką.

Nie da się streścić w kilku słowach jej życia. Z historii, które zasługują na uwagę to np. przyjęcie przez nią nieślubnego dziecka pewnej służącej, które chciano zabić. Obok swojego posłania postawiła łóżeczko dla dziecka, nazwała je Jose Maria i wychowała jak własne. Od 1947 roku między Mendez a Quito zaczęły kursować małe samoloty. 27 sierpnia 1948 siostra wsiadła w taki samolot i udała się na rekolekcje, miała wtedy 65 lat. Gdy skończyła 86 lat, ludzie zaczęli nazywać ją abuelita, czyli babcią. Jeszcze raz wsiadła do samolotu, by udać się na rekolekcje. W kilka minut potem Radio Federacion Shuar przerwało nadawanie programu. Spiker, wzruszonym głosem, podał: "Dziś o godz. 15.00 samolot spadł tuż po wystartowaniu. Nasza matka, soistra Maria Troncatti, nie żyje". Znaleziono ją leżącą na trawie. Ręce miała szeroko rozłożone. W tym geście streszczało się całe jej życie. Rozpostarte ramiona miały objąć wszystkich w imię Boga. 

Historia siostry Marii może nam być dziś wyjątkowo bliska. Troszczyła się o Indian, a puszcza była jej domem. Dziś koronawirus dusi dżunglę. Sytuacja naprawdę jest nieciekawa. Ale możemy pomóc. Tyle i aż tyle możemy zrobić. Wszelkie informacje znajdziemy na stronie: https://pomagam.pl/coviddusidzungle


Korzystałam z książki ks. S. Szmidta SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wyd. Salezjańskie 1997 

« 1 »

M. Gajos