S. Lidia Pawełczak jest albertynką z Krakowa. Przed wstąpieniem do zakonu studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest autorką wielu kopii słynnego obrazu św. Brata Alberta "Ecce Homo" oraz mnóstwa innych obrazów. Zwyrodnienie siatkówki niemal całkowicie odebrało jej wzrok.
Jarosław Dudała: Patron dzisiejszego dnia i założyciel zakonu, do którego Siostra należy, św. Brat Albert Chmielowski stracił nogę. Siostra prawie straciła wzrok. Ja rozumiem, że życie boli. Ale czy musi tak bardzo?
S. Lidia Pawełczak: Nie boli tak bardzo, żeby nie można było z tym żyć i nie można było z tego zrobić wartości. Nie jest to tak dojmujące, żeby paraliżowało życie. Jest to dość spora niewygoda, która trochę utrudnia życie, trochę boli, trochę izoluje. Ale daje inne perspektywy w sferze duchowej.
Mówi Siostra: "zrobić wartość". To chyba nie tak łatwo, nie tak od razu...
Pewnie, że nie od razu. Ja miałam trochę czasu, żeby się zaprzyjaźnić z tą moją niewygodą. Miałam czas, żeby szukać sposobów na to, żeby tak bardzo nie bolało. Gdybym nie miała innego punktu odniesienia niż mój ból, byłoby to na pewno trudne. Ale - jak mówił Brat Albert - "krzyż jest tajemnicą, wymaga wiary. Krzyż jest światłem, które oświeca umysł". Sfera duchowa, sfera rozumienia rzeczy, rozumienia ludzi, którzy mają takie niewygody albo jeszcze większe - to wszystko tworzy więź z ludźmi, którym nie tak łatwo jest żyć, ale za to mogą żyć piękniej, wrażliwiej.
Zawsze mnie zastanawiało, że w sytuacjach skrajnego cierpienia ludzie zachowują się w bardzo różny sposób. W Auschwitz jedni tracili nadzieję i rzucali się na druty pod napięciem, a inni zdobywali się na heroizm - tak, jak św. Maksymilian Kolbe.
Tak. To jest trudne, bo są momenty, gdy przychodzi taki ból duszy, że wydaje się, że nie ma już sił... Ale kiedy się to przetrzyma i zobaczy się światło krzyża, to chce się żyć. I potrafi się żyć dalej.
Jak to osiągnąć? Myślę np. o Bracie Albercie, który - według anegdoty - miał podłożyć pod koło jadącego powozu swoją drewnianą nogę, a potem udawać, że go boli. Dostał od "sprawcy" parę groszy, które potem ze śmiechem spotrzebował razem ze swoimi biedakami. Pytam o to, jak w sytuacji prawdziwego, nieraz bardziej duchowego niż fizycznego bólu, zachować nadzieję i jej siostrę-bliźniaczkę radość.
Tak, chodzi o radość, ale nie tę wzbudzoną przez zewnętrzne bodźce. Chodzi o radość, która jest pokonaniem własnych progów, schodów, ograniczeń. To jest większa... wolność. Ale ona ma swoją cenę.
Ja dużo czerpię od Brata Alberta. Idę z nim za światłem krzyża.
Co to właściwie jest: światło krzyża?
To światło, które oświeca umysł. Dzięki niemu potrafi on znaleźć nową odpowiedź na ograniczenie, które inaczej paraliżowałoby życie. Ks. Twardowski pisał, że jeśli Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno. Chodzi o światło pozwalające znaleźć to okno. To jest nowy, inny punkt widzenia samego siebie, inna perspektywa - przez pryzmat krzyża, niewygody, wyobcowania.
To chyba jest nieprzekazywalne.
Chyba tak. A to dlatego, że wiara jest rzeczą bardzo osobistą. Mogę opowiedzieć o swoim postrzeganiu cierpienia Chrystusa, o moim doświadczeniu spotkania z Nim. Ale nie mogę tego przekazać wprost drugiemu człowiekowi. On może to znaleźć w swoim własnym wnętrzu, może ukierunkować się na Chrystusa. To jest relacja, której nie da się przekazać.
Więcej o s. Lidii w tekście Barbary Gruszki-Zych:
Jarosław Dudała Dziennikarz, prawnik, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 pracuje w „Gościu”.