Zamknięcie nas w domach na czas pandemii było wyzwaniem na wielu płaszczyznach, w tym życia Kościoła.
Tu naprawdę nie było łatwo rozstrzygać, jak się zachować i jakie decyzje podjąć. Jeżeli bowiem życie wieczne jest dla nas, jako wierzących, najważniejsze, a zgodnie z obowiązującym prawem najważniejsze dla wszystkich pasterzy powinno być zbawienie dusz wiernych, to wnioski nasuwały się same: należy zadbać, by wierni wciąż mieli dostęp do sakramentów. Z drugiej strony nie można było sobie pozwolić na absolutnie żadne zaniedbania, które mogłyby narażać tych wiernych na zachorowanie, a społeczeństwa – na rozprzestrzenianie pandemii. To był rodzaj rozdarcia, nieoczekiwanego, nikt nie był na nie przygotowany. Ani duszpasterze, ani wierni. Potrzeba więc było salomonowej wręcz mądrości i roztropności u pierwszych oraz ogromnego zaufania u drugich. Myślę, że zdaliśmy ten egzamin. Pojawiały się, co prawda, nieporozumienia czy wręcz niedopuszczalne pomyłki. Jak choćby ta „profesorska”, kiedy biskup miejsca musiał interweniować, gdy utytułowany teolog twierdził, że „Pan Jezus” (miał na myśli konsekrowaną Hostię) „nie zaraża”. Paradoksalnie kilka tygodni później duszpasterze jednej z tamtejszych parafii apelowali do wiernych, którzy byli na Mszy św. i przystąpili do Komunii, aby zgłosili się do sanepidu. Po raz kolejny sprawdziła się teza, że emocje nie są dobrym doradcą. Potrzebne są wiedza i odpowiedzialność. A z tymi bywa różnie. Tym bardziej że w sferze wiary, bardzo osobistej, o wiele częściej kierujemy się emocjami i przyzwyczajeniami niż wiedzą. Pamiętam starszą panią, która z oburzeniem reagowała na dyspensy. Piątek, w którym diecezjanie za sprawą decyzji biskupa mogli zjeść mięso, nie mieścił się jej w głowie. Nie wiem, czy źródłem jej zachowań była miłość do cierpiącego Chrystusa, czy raczej przyzwyczajenie. Nie mnie to oceniać. Tak samo jak nie zamierzam oceniać tych, którzy przez lata nie potrafili zaakceptować żonatych nadzwyczajnych szafarzy Komunii św., diakonów stałych czy przyjmowania Komunii na rękę. Nie znaczy to bynajmniej, że jako Kościół nie mamy obowiązku prowadzenia permanentnej formacji, w trakcie której wytłumaczymy wszystkim, dlaczego sakrament małżeństwa nie bezcześci (a wielu tak to widzi) Eucharystii, tak samo jak nie robi tego wybór przyjęcia jej na rękę. Idąc za ciosem, prezentujemy w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” nauczanie dotyczące realnej obecności Jezusa Chrystusa w Eucharystii, nieprzypadkowo zresztą – obchodzimy w tym tygodniu uroczystość Bożego Ciała. Czy hostia (mieszanina mąki i wody, upieczona jak chleb), która zostaje przemieniona na ołtarzu w Ciało Chrystusa, jest wciąż mieszaniną mąki i wody? A jeśli tak, to dlaczego nazywamy ją Ciałem? Trudna to nauka, po wielokroć mówiono o niej, że jest nie do pojęcia ludzkim umysłem. Od wieków w Kościele próbowano ją zgłębić oraz (przede wszystkim!) opisać zrozumiałym językiem. Mało komu się udało. Ale się udało. Nie możemy zapomnieć, że nawet jeśli czegoś nie rozumiemy, a może zwłaszcza wtedy, pozostaje zaufanie...•
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.