– Dopóki żyję, chcę pracować – powiedział kard. Stefan Wyszyński do swojego kierowcy. Niedługo potem nie żył. Choroba silniejsza była od niego oraz od woli nieustannej pracy dla Kościoła i narodu. Pozostawił testament: świadectwo radykalnej uległości wobec Boga.
W ciągu dwóch ostatnich miesięcy życia niejako „dopełnił dzieła”, co symbolicznie wyrażały dwa wydarzenia. Pierwsze miało miejsce na początku kwietnia – prymas spotkał się wówczas z grupą rolniczej Solidarności. Po spotkaniu napisał: „Panu Lechowi Wałęsie tłumaczę: w ciągu tych kilku miesięcy zrobiliście tak wiele, że najbardziej sprawna polityka nie zdołałaby tego uczynić, czego wyście dokonali. Dziękuję Bogu za to. Musicie teraz uporządkować swoją organizację, umocnić się, stworzyć aparaty administracji związkowej, przeszkolić ludzi do tych zadań, dać im wykształcenie z zakresu polityki i etyki społecznej, polityki rolnej, kodeksu pracy, wszystkich obowiązków i praw, które ten kodeks nadaje. I dalej pracować”. Trudno nie odnieść wrażenia, że słowa te były rodzajem pożegnania, podsumowania, ale bez szczegółowych rozwiązań. Po prostu: musicie dalej pracować.
Artykuł ukazał się w wydaniu specjalnym „Gościa Niedzielnego”, poświęconym Prymasowi Tysiąclecia. CAŁE WYDANIE DO POBRANIA ZA DARMO TUTAJ:
Drugim z tych wydarzeń było spotkanie z członkami Komisji Głównej Konferencji Episkopatu Polski, krótko przed śmiercią Wyszyńskiego. Powiedział wówczas biskupom, że nie pozostawia żadnego programu pastoralnego: „Mój następca nie może być skrępowany żadnym programem. Musi rozeznawać sytuację Polski i Kościoła z dnia na dzień i stosownie do tego układać program pracy”. Wydać się mogło, że przez te dwie wypowiedzi kardynał zamyka za sobą drzwi. Narodowi podsumowuje kolejny etap drogi do odzyskania wolności. Kościołowi mówi, by rozpoznawał znaki czasu.
Niedługo potem prymas zmarł, a czytając jego testament, można odnieść wrażenie, że bliskie mu były słowa „nigdy” i „zawsze”: „Obdarowany łaską żywej wiary, nigdy nie ulegałem wątpliwościom, nigdy nie podnosiłem głosu przeciwko Kościołowi, Ojcu Świętemu i Biskupom (…). Źródłem mego spokoju wewnętrznego w walce z mocami ciemności była zawsze gorąca miłość i uległość wobec Matki Chrystusowej, Pani Jasnogórskiej, której uważam się za niewolnika miłości”.
Testament jest de facto świadectwem ogromnego radykalizmu Wyszyńskiego. Śmiem twierdzić, że „radykalizm” to słowo, które najlepiej streszcza całą jego postawę wobec narodu i Kościoła oraz jego osobistą relację z Bogiem. Nigdy albo zawsze. Całość albo nic. Tak albo nie. Co nadto, od Złego pochodzi – całym swoim życiem zdaje się mówić kard. Stefan Wyszyński. W czasach, w których przyszło mu żyć i posługiwać, deficyt takiego radykalizmu był aż zbyt widoczny. Nie zapominajmy: w tamtych czasach w Polsce „tak” nie zawsze znaczyło „tak”, a „nie” wcale nie musiało oznaczać „nie”. Radykalny Wyszyński pozostawił po sobie radykalny testament – to dlatego został kandydatem na ołtarze. Ewa Czaczkowska zapytała postulatora jego procesu beatyfikacyjnego, ojca prof. Zdzisława Kijasa: „Gdyby miał ojciec wybrać jedną cnotę z wielu, którymi – jak wykazał proces – żył heroicznie prymas, to jaką by ojciec wymienił?”. Odpowiedział: „Wiarę. Wyszyński żył wiarą w sposób modelowy”.
Myśląc o duchowym testamencie prymasa, o dziedzictwie, które pozostawił pokoleniom jako duchowy przywódca, również wymieniam to słowo: „wiara”. Radykalna wiara. W tym radykalizmie kard. Wyszyński stał się niewolnikiem. Z własnej woli.
Żywe wotum
Skojarzenie z niewolnictwem zawsze powinno być negatywne. Wybranie niewoli w sposób wolny świadczy albo o szaleństwie, albo o poświęceniu wyższej idei – w każdym razie jest rodzajem postawy skrajnej, radykalnej. Wyszyński w epoce, w której umęczony setkami lat niewoli naród zniewolony był przez kolejny system totalitarny, wybrał tak dla siebie, jak i dla wszystkich dzieci Kościoła w Polsce inną niewolę – macierzyńską niewolę miłości.
Czytaj dalej na kolejnej stronie
Ks. Adam Pawlaszczyk