Pandemia z ogromną siłą uderzyła w Amazonię. Rdzennym Indianom grozi wyginięcie. W płucach świata brakuje tlenu, żywności, lekarstw i mydła. W skrajnie trudnych warunkach pomoc organizują pracujące tam polskie misjonarki świeckie.
Jest tak źle, że chciałoby się krzyczeć, błagać o pomoc, choć wiem, że to niejedyne miejsce na świecie, gdzie ludzie cierpią – tak dramatyczną wiadomość otrzymałam od Beaty Prusinowskiej, polskiej misjonarki pracującej w Amazonii. Jej główną bazą jest peruwiańskie miasteczko El Estrecho, przy granicy z Kolumbią. Stamtąd wyrusza do indiańskich osad leżących wzdłuż rzeki Putumayo. Jest to rozległy teren zamieszkiwany przez rdzenne plemiona zdziesiątkowane niewolniczą pracą w czasie gorączki kauczukowej. Teraz do dżungli dotarł wirus. – Mamy kilkadziesiąt osób na kwarantannie. Brakuje jednak testów, a pobrane próbki trzeba wysyłać samolotem do odległego Iquitos – mówi B. Prusinowska. Wprowadzenie stanu wyjątkowego zablokowało ją w tym 600-tysięcznym mieście będącym stolicą peruwiańskiej Amazonii, a zarazem bazą logistyczną Wikariatu św. Józefa, gdzie pracują również Polacy – cztery misjonarki świeckie i sześciu księży. Teren wikariatu odpowiada połowie powierzchni Polski. Księża posługują m.in. w seminarium duchownym, do którego również dotarł wirus. Wszyscy jednak czują się dobrze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska