Nino Baglieri - "Boży atleta"

Spadł z siedemnastu metrów i doznał paraliżu. Rodzicom proponowano jego eutanazję. Matka ocaliła jego życie, które po latach ciężkiej próby rozkwitło. Kim był Nino Baglieri?

Czasami przypominają nam się różne osoby w zupełnie niespodziewanym momencie. Nino Baglieri, dziś sługa boży. Kim był? Gdyby nie to, że dostałam kalendarz salezjański, pewnie bym nigdy o nim nie usłyszała. Jego życie zmieniło się dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy spadł z 17 metrów i został sparaliżowany od szyi w dół. Drugi raz, gdy miał 27 lat i doznał łaski nawrócenia. 

Urodził się 1 maja 1951 roku w Modica na południu Sycylii. Swoją edukację zakończył na podstawówce, bo... nie lubił nauki. Czas spędzał z kolegami. Wychowywał się w oratorium salezjańskim, "Istituto San Domenico Savio". "Ksiądz Bosko trzymał mnie za rękę i prowadził mnie przez życie" - pisał w swoim świadectwie. Jako, że przestał się uczyć podjął zawód murarza. Plany na przyszłość jednak miał: praca, rodzina, żona, dzieci. 

Niedzielę, 5 maja 1968 roku, spędził nad morzem z przyjaciółmi. To był ostatni dzień jego normalnego życia. 6 maja jak zwykle poszedł do pracy. O godz. 11.00 znajdował się na rusztowaniu na wysokości 17 metrów nad ziemią. Deska się pod nim złamała i spadł. Od tej pory mógł tylko poruszać głową. Lekarze robili, co mogli, ale doskonale zdawali sobie sprawę, że nic nie są w stanie zmienić. Proponowali rodzicom Nino nawet jego eutanazję. Matka odważnie się temu sprzeciwiała. Zadeklarowała, że będzie się nim zajmować przez całe życie. 

Nino wspominał to wydarzenie: "Obudziłem się w szpitalu całkowicie sparaliżowany, ze złamaniem 5, 6, i 7-go kręgu kręgosłupa. Wieczorem tego samego dnia zostałem przewieziony do szpitala w Syrakuzie, mój stan był bardzo poważny, w każdej chwili mogłem umrzeć. Ordynator oddziału złożył mojej mamie dziwną propozycję: «Proszę pani, jeśli pani syn przeżyje, będzie sparaliżowany na całe życie, jeśli pani chce, zrobimy zastrzyk, dzięki temu nie będzie cierpieć ani on, ani pani». Mama była i jest kobietą głęboko wierzącą i odpowiedziała nie: «Jeśli Bóg chce, niech go zabierze, jeśli zostawi go w takim stanie, z radością będę się nim zajmować przez całe życie». Mama przyjęła Krzyż, rzekła swoje "Tak" Bogu. Dzięki temu "Tak" mojej mamy mogę dziś opowiedzieć swoją historię."

Wozili go od szpitala do szpitala. Była to podróż cierpienia. W 1970 roku wraca do domu. Przez 8 lat był zamknięty na ludzi, żył w samotności, cierpieniu i rozpaczy. I o czym także wspominał, był bardzo zły na Boga. Jego mama płakała i modliła się, by Bóg dał mu siłę i trochę duchowego spokoju. Bóg wysłuchał jej próśb i pozwolił im poznać grupę Odnowy w Duchu Świętym. Kobieta zaczęła chodzić na spotkania, zaprosiła też do domu kapłana.

"Był Wielki Piątek 1978 roku, nigdy nie zapomnę tego dnia; była godz. 16, wszedł ksiądz z niewielką grupą osób, położył ręce na mojej głowie i zaczął się nade mną modlić. Wezwał Ducha Świętego i dokładnie w tym momencie poczułem wielkie gorąco, mrowienie w całym ciele, jak gdyby wchodziła we mnie jakaś nowa siła, a coś starego mnie opuszczało."

I choć Nino pragnął uzdrowienia fizycznego, to otrzymał łaskę zaakceptowania krzyża. Mówi Bogu "tak". Zaczął czytać Pismo Święte, odkrył wiarę. Nauczył się pisać ustami. Zaczął dzwonić, wybierając numer przy pomocy patyczka, do chorych. Otworzył się na ludzi. Umacniał innych, wspierał. 

"Minęło 38 lat od tego nieszczęścia, które zamieniło się w łaskę; kiedy patrzę wstecz, w przeszłość, zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ten upadek z czwartego piętra, nigdy nie spotkałbym Boga i nie mógłbym odczuć Jego wielkiej Miłości. Bóg rozbudził we mnie wolę życia pomimo ciężaru krzyża, wolę służenia Mu i świadczenia o Nim poprzez mój krzyż. Teraz wiem, że moje cierpienia nie są próżne, że czemuś i komuś służą, a ja czuję się pożyteczny dla wielu moich braci, ponieważ wiem, że poprzez modlitwę i ofiarę cierpienia mogę pomóc wielu z nich spotkać Chrystusa."

Wśród pięknych doświadczeń było mu dane spotkać się z papieżem Janem Pawłem II.

6 maja 1982 roku Nino został salezjaninem współpracownikiem, a 31 sierpnia 2004 roku wstąpił w szeregi Ochotników Księdza Bosko. 

W przeddzień jego śmierci siostra zapytała go, co widzi. Odpowiedział: "Światło, niebo, Maryję - jest przepiękna". 2 marca 2007 roku zmarł. Ubrano go w dres oraz buty sportowe, bo tak sobie życzył: "abym w ostatniej mojej podróży, mógł wybiec Bogu na spotkanie". 

W 2012 roku rozpoczął się proces informacyjny, którego celem jest beatyfikacja tego chciałoby się powiedzieć Bożego atlety, dziś już sługi Bożego.

Nino może być dla nas przykładem, że nawet w bardzo trudnym dla nas czasie, Bóg działa i chce działać także przez nas. On nie wahał się być dla drugiego człowieka po drugiej stronie telefonu. Dziś trwa pandemia, nie możemy spotykać się z bliskimi nam osobami, a często też wcale nie sięgamy po telefon, by zadzwonić czy napisać kilka słów. A przecież potrzebujemy się wzajemnie. Potrzebujemy wsparcia i drugiej osoby. 

"Niech Bóg napełni was wszelką radością i niech coraz bardziej wzbogaca was w swoją Miłość, niech Duch Święty kieruje wami według swej woli i niech ześle na was swoje Dary, abyście z każdym dniem stawali się bardziej święci i aby wasze serca były wielkie jak serce księdza Bosko, mogąc darzyć miłością wszystkich młodych ludzi na całym świecie." - to wskazówka od Nino, którą czytamy w jego świadectwie.

Tu filmik z youtube ukazujący Nino.

Nino Baglieri
Giovanni Giummarra

 


Tekst na podstawie historii zawartej w kalendarzu salezjańskim na 2020 rok (wydany przez Wydawnictwo Salezjańskie) i bloga ninobaglieri.blogspot.com

« 1 »

Małgorzata Gajos