Jesteśmy pokoleniem sierot, ludźmi o słabym pojęciu ojcostwa, autorytetu, dlatego cieszyliśmy się, że mamy ojca - mówi ks. prof. Robert Skrzypczak.
Jacek Dziedzina: Gdyby Jan Paweł II żył i przyjechał dziś do Polski – co powiedziałby Kowalskiemu i Nowakowi, podzielonym polityką, terminem wyborów, oceną skuteczności maseczek, a nawet sposobem przyjmowania Komunii Świętej?
Ks. prof. Robert Skrzypczak: Sądzę, że przypomniałby nam kerygmat człowieka odkupionego, który był kwintesencją jego przesłania. Człowiek, który jest oświecony światłem zwycięstwa Chrystusa – to był najważniejszy akcent jego pontyfikatu, linia przewodnia jego nauczania. Przypomniałby nam, że fundamentem nauczania Kościoła nie jest przede wszystkim nauczanie moralne ani przesłanie polityczne czy bioetyczne, ale fundamentem wszystkiego jest człowiek odkupiony przez Chrystusa. Być może chciałby przypomnieć nam, że bez Chrystusa nie można zrozumieć ani życia ludzkiego, ani tego, co się w człowieku dzieje, ani historii człowieka, społeczeństwa, w którym żyje.
Rozmowa ukazała się w wydaniu specjalnym „Gościa Niedzielnego”, przygotowanym z okazji 100. rocznicy urodzin Jana Pawła II. CAŁE WYDANIE DO POBRANIA ZA DARMO TUTAJ:
Słuchaliśmy tego wszystkiego przez lata… Musiałby nam o tym przypomnieć, bo przestaliśmy rozumieć samych siebie?
Może takie przypomnienie byłoby konieczne zwłaszcza dzisiaj, w warunkach zagrożenia koronawirusem, kryzysem, wszystkimi lękami, którymi nasiąknęliśmy, emocjami, z którymi sobie nie dajemy rady, podziałami… Może znowu chciałby nam powiedzieć: „Nie lękajcie się” – nie lękajcie się otworzyć na Chrystusa. Przesłanie Jana Pawła było skoncentrowane na Chrystusie, nawet gdy mówił o naszych polskich sprawach, wyborach moralnych, o seksualności czy cierpieniu. Może musiałby nam przypomnieć, że człowieka można mierzyć różną miarą, ale przede wszystkim trzeba mierzyć go miarą Wcielenia, Zmartwychwstania, że to jest dopiero coś, co człowieka bardzo nobilituje. Chciałby nam pewnie przypomnieć, że wszystkie wartości, które człowiek potrzebuje odnaleźć, są inspirowane właśnie tym obrazem – człowieka, którego Bóg pokochał i którego Bóg zaprosił do relacji ze sobą.
„Musicie być mocni tą mocą, którą daje wiara! Dziś tej mocy bardziej wam potrzeba niż w jakiejkolwiek epoce dziejów” – wołał na krakowskich Błoniach w 1979 roku. Patrząc na „Raport o stanie wiary Polska 2020” nie musiałby wołać jeszcze mocniej?
Coś się z nami stało od tamtego czasu. Wtedy papież przyszedł do nas jak anioł wolności, symbol tego, że Bóg czyni wszystko nowe i może wszystko zmienić. Ja miałem wówczas 15 lat i nie wyobrażałem sobie, że można żyć w innym świecie jak świat komunizmu, dyktatury, jednej myśli, kontroli, ograniczenia wyobraźni. Nagle ten człowiek w białej sutannie zwiastował nam, że u Boga wszystko jest możliwe. Tak wielu ludzi wówczas nabrało odwagi, choćby do tego, by wyplątać się z konformizmu, wielu zbliżyło się do Ewangelii, odkryło, że Kościół nie jest tylko instytucją, ale wspólnotą ludzi ogarniętych miłością Boga. Papież chciał nam pokazać, że nawet jeśli mamy trudności z wolnością, godnością, tożsamością, to Bóg nas nie opuszcza, jest obecny w naszej historii. Także dzisiaj, gdy gubimy się na nowo, tym razem w postmodernizmie, w sztucznych modelach życia, gdy ulegamy pokusie szybkiego wzbogacenia się, spłaszczającego nasze myślenie i aspiracje, gdy znowu podchodzimy do Kościoła w sposób nieufny, dajemy się przekonać potędze grzechu, że Kościół jest całkiem zepsuty i złożony albo z konfidentów, albo z pedofilów – Jan Paweł II w tym wszystkim powiedziałby nam: odważcie się zobaczyć, że Bóg jest obecny w waszej historii, że was prowadzi.
A nie zachęcałby również Kościoła w Polsce, by odważniej mierzył się z wyzwaniami czasu? Nie mobilizowałby biskupów, by bardziej zdecydowanie walczyli z mechanizmami, które przez lata pozwalały kryć sprawców przestępstw wobec dzieci?
Jedna z pielgrzymek – z 1991 roku – pozostała nam w pamięci jako pielgrzymka papieża, który grzmi. To była katecheza moralna oparta na Dekalogu. Wtedy nieraz podnosił głos – mówił o aborcji, rozwodach, pieniądzach, nieumiejętności panowania nad własnymi emocjami, poruszał temat wolności – mówił, że wolność jest przez wielu Polaków źle rozumiana, że nie jest wolnością, która pozwala się człowiekowi odblokować. Na pewno i dzisiaj by nas przed tym i innymi rzeczami przestrzegał, ale pamiętajmy, że zanim podniósł głos w 1991 roku, w czasie wcześniejszych pielgrzymek kładł fundament.
Ale już w 1987 roku mówił z mocą: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. To było przemówienie do młodych, ale odnosi się do każdego z nas, w tym także do odpowiedzialnych za Kościół.
Ale jednak wcześniej głosił nam bardzo mocno Chrystusa, rozgrzewał serca, mówił: miejcie ufność, bo jest w Kościele Duch Święty. I dopiero potem zaczął od nas wymagać. Myślę, że dzisiaj również słuchalibyśmy go z ogromnym zainteresowaniem i każde jego słowo byłoby cenione i ważone. Papież widział, że reagujemy ze zrozumieniem na jego słowa. To wybrzmiało na spotkaniu z młodzieżą przed kościołem akademickim św. Anny w Warszawie. Papież powiedział: popatrzcie, jesteście społeczeństwem teologicznym. W ten sposób skomentował fakt, że jego przemówienia były przerywane pieśniami, np. „My chcemy Boga”, albo oklaskami, gdy mówił mocno o Chrystusie.
W innym jednak miejscu, jakby trochę poirytowany ciągłymi oklaskami i brakiem skupienia, mówił: przestańcie klaskać, słuchajcie tego, co mówię.
Klaskaliśmy, śpiewaliśmy, bo zwyczajnie cieszyliśmy się, że mieliśmy go przy sobie. Byliśmy zafascynowani tym, że przywrócił nam poczucie bezpieczeństwa. Jesteśmy generalnie pokoleniem sierot, ludźmi o słabym pojęciu ojcostwa, autorytetu, dlatego cieszyliśmy się, że mamy ojca, to dawało nam poczucie wartości, uskrzydlenia. Papież gromadząc nas, pozwolił nam się policzyć, pomógł nam odkryć, że jesteśmy wspólnotą. Pozwalał nam doświadczyć bycia razem i bycia Kościołem. Nawet jeśli czasami głupieliśmy od tego, że nas ogarniał entuzjazm, zaczynaliśmy śpiewać i krzyczeć, było to sto razy lepsze niż to, co proponowały początkowe scenariusze Światowych Dni Młodzieży – gdy np. w Santiago de Compostela cały czas przerywano przemówienia papieża muzyką rockową. Oczywiście czasami papież kazał nam przestać, mówił, żeby się skupić. W kościele św. Anny mówił: właśnie się zastanawiałem, czy wam zakazać, bo to mało liturgiczne, że mi przerywacie i śpiewacie, ale ważne było nie to, że śpiewacie, ale w których miejscach to robicie. Gdy mówiłem „Chrystus”, klaskaliście 15 minut, potem powiedziałem „Duch Święty” i znowu klaskaliście… trochę krócej, bo jeszcze nie jesteście dojrzali. Papież mówił nam: staniecie się prawnikami, profesorami, inżynierami, technikami… ale o wiele ważniejsze jest to, by tu rodzili się synowie Boży. Pokazywał, że Chrystus proponuje człowiekowi wyjście poza ludzki horyzont, gra toczy się o dużo większą stawkę. Powiedzenie Chrystusowi swojego osobistego „tak” ma tak ogromne konsekwencje, tylko trzeba nieustannie ludziom dodawać światła i odwagi. Myślę, że dzisiaj robiłby
dokładnie to samo: odsłaniał plan Boży wobec człowieka i wzywał go do wiary i nawrócenia.
A nie zapłakałby nad społeczeństwem, które od lat powtarza jego słowa: „Nie ma wolności bez solidarności, nie ma solidarności bez miłości”, a jednocześnie wykopuje coraz głębsze rowy?
Byłoby z nami o wiele gorzej, gdyby nie było Jana Pawła II. Jednak pewien zasiew został. Przypomina mi się takie zdarzenie, gdy papież był w Helsinkach. Ktoś z dziennikarzy zapytał go: − Ojcze Święty, wszędzie mówisz o złu aborcji, a przecież tyle Polek jej dokonuje. Mocny zarzut. Jan Paweł II powiedział wtedy mniej więcej tak: − To prawda, ale w większości przypadków te kobiety mają świadomość, że to jest złe, mają poczucie grzechu, natomiast problem jest, gdy człowiek już nie potrafi nazwać tego złem, nie widzi swego grzechu. Dlatego ja jestem bardzo wdzięczny Bogu za to, że doświadczyliśmy obecności takiego człowieka w naszej historii.
Czy nie zatrzymaliśmy się jednak na dumie i celebracji kolejnych rocznic? Bo może dar tego proroka to w Polsce zmarnowany przez nas talent?
Można się zastanawiać nad tym, ile przyjęliśmy z jego nauczania, a ile zmarnowaliśmy, ale spróbujmy wejść głębiej. Ilu z nas, zaraz po pięknych rekolekcjach wpada w jakiś kryzys. Ja tak często miałem. Nawet gdy sam głoszę rekolekcje, po powrocie nagle wchodzę w jakąś walkę wewnętrzną, jakiś niepokój, zniechęcenie. I często jest tak, że tam, gdzie objawia się łaska, od razu przychodzi uderzenie Złego. Bestia robi wszystko, by zniszczyć dzieło Baranka. I my też po tak potężnym pontyfikacie musieliśmy doświadczyć kryzysu, także jako społeczeństwo. Łatwo pokusić się o bilans i wystawić sobie rachunek: nie wykorzystaliśmy tego czasu i jego obecności z nami, ale ja nie chciałbym zatrzymywać się tylko na rachunku sumienia, bo można ugrzęznąć w poczuciu winy, że zmarnowaliśmy talent, że nie spisaliśmy się jako naród, że nie jesteśmy warci tego, co otrzymaliśmy… Trzeba patrzeć głębiej, jesteśmy widocznie w fazie uderzenia zła w nasz naród, w pasterzy, w osoby wierzące. Pokory nigdy za dużo. Ale Jan Paweł II uczył nas sztuki duchowej walki i bronienia nadziei wbrew wszystkiemu. Pozostawił nam też, jako dziedzictwo, przesłanie o Jezusowym miłosierdziu.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych” oraz logotypu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Jacek Dziedzina