Nakładanie na twarz maseczki ma sens, ale tylko wtedy, gdy odpowiednio jej się używa. Gdy maska jest brudna, wilgotna czy używana przez różne osoby, może bardziej zaszkodzić niż pomóc. A dbanie o maseczkę nie jest ani skomplikowane, ani czasochłonne.
Maska nie tyle zabezpiecza nas, co zabezpiecza innych. Nie chroni przed zakażeniem (się), tylko przed zakażaniem (innych). Osoba chora, która kicha lub kaszle, rozsiewa wirusa, a mając przed ustami maseczkę, zasadniczo ogranicza odległość, na jaką wylatują kropelki śliny czy ogólnie wydzieliny z jej ust. Specyfika COVID-19 jest taka, że większość zakażonych nie ma żadnych objawów albo objawy są na tyle słabe, że łatwo je zignorować czy przypisać chwilowej niedyspozycji. Niestety, zakażają wszyscy, nawet ci, którzy nie są tego świadomi. Nawet ci, którzy nie kaszlą. Oddychanie, mówienie powoduje, że z naszych ust wylatują mikrokropelki śliny, w których może być wirus. Kilka tygodni temu w japońskim Centrum Chorób Zakaźnych przeprowadzono eksperyment, w którym wykorzystano specjalne kamery oraz lasery, by zmierzyć wielkość kropelek śliny wylatujących z ust podczas zwykłej rozmowy i oddychania przez usta. Okazało się, że mogą one mieć wielkość zaledwie 1/10 000 części milimetra i mogą utrzymywać się w powietrzu w zamkniętych pomieszczeniach nawet kilkadziesiąt minut. Maska na twarzy, nawet chirurgiczna, nie odfiltruje tak małych obiektów. Ale maska na twarzy chorego, nawet nieświadomie chorego, kogoś, kto kicha, kaszle albo rozmawia, zasadniczo może zmniejszyć ilość tych mikrokropelek oraz ich zasięg. Chirurg zakłada na sali operacyjnej maskę nie dlatego, że boi się infekcji ze strony pacjenta, którego serce czy wątrobę operuje. On zakłada maskę, żeby nie zainfekować operowanego pacjenta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek