To jest zupełnie inna książka od poprzedniej. W dwunastu rozdziałach staram się ukazać jak w życiu codziennym prymas Wyszyński praktykował najważniejsze cnoty chrześcijańskie – tytułową wiarę, nadzieję, miłość – zachęca dr Ewa K. Czaczkowska. Dziś przypada premiera jej najnowszej książki o Prymasie Tysiąclecia pt. „Prymas Wyszyński – wiara nadzieja, miłość”.
W książce dużo miejsca poświęciła Pani relacji Kardynała z kobietami, jaki miały one wpływ na życie kard. Wyszyńskiego?
Piszę bardziej szczegółowo o trzech kobietach – Marii Okońskiej, Marii Winowskiej oraz matce, Juliannie Wyszyńskiej. Każda z nich odegrała jakąś rolę, ale największy wpływ miała matka Julianna, która jak pisał prymas, pomogła mu ułożyć relację z Matką Bożą. Jest naprawdę wzruszające w jaki czuły sposób stary już prymas pisał o swej matce. W przestrzeni serca, zarezerwowanej tylko dla niej, był zawsze małym Stefanem, który za matką tęskni i pragnie jej miłości. Maria Winowska, wybitna pisarka emigracyjna, prowadziła paryski sekretariat prymasa i mało kto wie, że to ona w 1965 roku napisała projekty listów biskupów polskich do episkopatów świata, poza listem do biskupów niemieckich, ale i ten list konsultowała. Maria Okońska, założycielka zespołu Ósemka, który dziś nosi nazwę Instytut Prymasa Wyszyńskiego, miała wpływ na kształt i realizację programu milenijnego prymasa. Przez kilkadziesiąt lat wspierała go swoim intelektem, pracą i modlitwą. Ale myślę też, że fakt iż Stefan Wyszyński był ojcem duchowym zespołu Ósemka miało istotny wpływ na jego generalny stosunek do kobiet. Dla mnie niezwykle interesującym było odkrycie, że prymas Wyszyński już w 1957 roku, czyli przed Soborem Watykańskim II promował kobiety w Kościele i uznawał aspiracje społeczne kobiet. Co więcej, przestrzegał księży przed protekcjonalnym traktowaniem kobiet.
Odwaga i niezłomność prymasa, to również jedne z ważniejszych cech Kardynała. Skąd brał siłę by znieść wszystkie przeciwności życiowe?
Z wiary. To był fundament jego życia. Prymas przyznał przed śmiercią, że nigdy nie miał wątpliwości w wierze. On nie tylko wierzył, ale cały zawierzył się Bogu i Maryi, której obecność w swoim życiu uważał za pewną duchową tajemnicę. W pełni ufał Bożej Opatrzności i temu, że Bóg- Ojciec wie, co dla człowieka najlepsze. Na pół roku przed swoją śmiercią, a w 70 rocznicę śmierci swej matki, pisał, że trudno jest pojąć, że Bóg, który wszystko czyni z miłości , pozbawił dzieci miłości macierzyńskiej, ale zaraz dodał: Niech się stanie wola Twoja. Poza tym prymas miał świadomość, że to Bóg rządzi Kościołem, on zaś jest tylko Jego sługą. To dawało mu pokój i siłę do działania. A także modlitwa. Stefan Wyszyński był człowiekiem modlitwy. Na kolanach szukał rozwiązania licznych problemów związanych z pełnionymi funkcjami.
Opisuje Pani cuda, które dokonały się za wstawiennictwem kard. Wyszyńskiego już po śmierci. Czy można nieco zdradzić na czym one polegały?
Jest wiele świadectw łask otrzymanych za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego. Głównie dotyczą takich spraw jak dar macierzyństwa, realizacja powołania kapłańskiego czy zakonnego, ale także znalezienie pracy, wyjście z nałogów, nawrócenie, spowiedź po kilkudziesięciu latach. Jest też wiele świadectw uzdrowień. Jedną z osób, która uważała, że uzdrowienie z nowotworu zawdzięcza wstawiennictwu kard. Wyszyńskiego był ks. Edmund Boniewicz, przez ponad 20 lat spowiednik prymasa. Natomiast w procesie beatyfikacyjnym został uznany cud uzdrowienia z nowotworu tarczycy s. Nulli ze Szczecina. Kobieta w 1988 roku przeszła operację usunięcia płatu tarczycy oraz węzłów chłonnych szyjnych. Po okresie poprawy zdrowia jej stan się pogorszył, w gardle pojawił się guz wielkości 5 centymetrów, który mimo leczenia w szpitalu dusił ją i bezpośrednio zagrażał życiu. Przełom nastąpił 14 marca 1989 roku. Wtedy stan zdrowia siostry nagle się poprawił. I tak jest do dziś. W czasie choroby o jej uzdrowienie modliły się siostry z jej zgromadzenia za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego.
Beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia została odłożona, na bliżej nieznany termin. Co Pani myśli o tej decyzji?
Rozumiem ją, pewnie inaczej być nie mogło z uwagi na bezpieczeństwo życia i zdrowia osób, które chciałyby uczestniczyć w tej uroczystości. Zapewne przeszkodą było i to, że do ogłoszenia aktu beatyfikacji konieczna jest obecność legata papieskiego. Działalność legatów Stolica Apostolska zawiesiła. Decyzję więc rozumiem, choć smutno, bo prymas jak mało kto nadaje się na błogosławionego czasu izolacji, który wciąż przeżywamy. Oczywiście, można się uciekać do wstawiennictwa prymasa indywidualnie. Myślę też, że z tej trudnej sytuacji może wypłynąć dobro. Wydłużenie czasu przygotowań może pomóc lepiej poznać życie i nauczanie prymasa Wyszyńskiego, który ma nam wiele do powiedzenia na każdy czas. Również po pandemii.