Od czasu do czasu pojawiają się głosy sugerujące, że silne restrykcje w odpowiedzi na epidemię to poważny błąd, a idealnym rozwiązaniem jest model szwedzki. Rzecz w tym, że chociaż proste rozwiązania skomplikowanych problemów są kuszące, to rażąco upraszczają problemy, z którymi się mierzymy.
05.05.2020 13:35 GOSC.PL
Od wprowadzenia pierwszych ograniczeń związanych z rozprzestrzenianiem się koronawirusa SARS-CoV-2 w naszym kraju miną wkrótce dwa miesiące. Polska zareagowała wcześnie, znacznie ograniczając życie społeczne i gospodarcze poprzez różnego rodzaju restrykcje. Obecnie jesteśmy na etapie powolnego ich luzowania, jednak możliwości powrotu do życia, jakie znamy jeszcze z początku marca, w dostrzegalnej perspektywie czasu nie widać. Takie decyzje podjęte przez polski rząd (i wiele innych) mają swoje widoczne gołym okiem konsekwencje. Z jednej strony udało się spowolnić przyrost zakażeń i uniknąć całkowitego paraliżu systemu ochrony zdrowia (co miało miejsce w Europie Południowej i niektórych krajach Europy Zachodniej), z drugiej jednak jest to potężny cios dla gospodarki i rynku pracy. W efekcie mamy na początku maja około 14 tysięcy zdiagnozowanych zakażonych i 700 zmarłych spośród tej grupy. To niewiele na tle państw o podobnej liczbie ludności. Równocześnie sporo firm musiało zawiesić działalność, zamarły liczne sektory gospodarki. W związku z tym, że wiele osób nie zna osobiście nikogo chorego na COVID-19, a zarazem doświadcza bezpośrednio skutków gospodarczych epidemii, coraz częściej pojawiają się głosy krytyczne wobec przyjętej strategii walki z koronawirusem i apele o zastosowanie w Polsce modelu obranego przez Szwecję. Strategia tego skandynawskiego państwa polega w pewnym uproszczeniu na nie wprowadzaniu żadnych ograniczeń dla gospodarki, a jedynie ograniczeniu kontaktów społecznych osób z grupy ryzyka. W sieci mnoży się liczba zwolenników takiego rozwiązania, swoje stanowisko argumentują tym, że Szwecja, mimo braku ograniczeń radzi sobie z zarazą nie gorzej niż inne kraje. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że te postulaty są oparte na bardzo dużych uproszczeniach i ignorują istotne dane, które należy wziąć pod uwagę analizując takie rozwiązanie.
Przede wszystkim nie uwzględnia się istotnych różnic między Szwecją a Polską.
Po pierwsze Szwecja jest krajem o połowę większym niż Polska. Ma powierzchnię 450 tys. km2, a nasz kraj zajmuje 312 tys. km2. Przy tej powierzchni Polskę zamieszkuje 38 mln ludzi (co daje średnio 123 osoby na km2), a Szwecję 10 mln (23 osoby na km2). U nas gęstość zaludnienia jest 5 razy wyższa. Do tego Szwedzi mieszkają w znacznie większym rozproszeniu - w tym kraju tylko w trzech miastach żyje więcej niż 250 tys. mieszkańców (w Polsce jest 11 takich miast). A epidemia najszybciej rozprzestrzenia się w dużych skupiskach ludności.
Po drugie w Szwecji większy odsetek pracowników wykonuje swoją pracę zdalnie, z domu. Wg danych Eurostatu za 2018 r. w tym skandynawskim państwie w ten sposób pracuje 5,3 proc. zatrudnionych, gdy w Polsce taki model pracy wykonuje 4,6 proc. czynnej zawodowo populacji. Rekordzistami są w tym względzie Holendrzy (14 proc.) i Finowie (13,3 proc.).
Ta specyfika sprawia, że naturalny rozwój epidemii w Szwecji jest siłą rzeczy wolniejszy niż byłby przy braku restrykcji w Polsce. Liczebność populacji i gęstość zaludnienia ma przy rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych znaczenie podstawowe. Nieprzypadkowo zresztą gęsto zamieszkana Wielka Brytania szybko wycofała się z podobnej do szwedzkiej strategii i wprowadziła obostrzenia (tyle, że w sytuacji, gdy choroba zdążyła się już rozprzestrzenić).
Oczywiście postulatorzy przyjęcia w Polsce wariantu szwedzkiego podkreślają, że wymagałby on izolacji osób z grupy ryzyka (czyli seniorów i osób schorowanych). Tyle, że nikt jak dotąd nie przedstawił realnego pomysłu, jak to zrobić.
W Polsce żyje 6,75 mln osób powyżej 60 roku życia. Spośród tego grona 4,3 mln ma 65 lub więcej lat. Do tego we wspomnianej Szwecji ponad 50 proc. gospodarstw domowych jest jednoosobowych - po powrocie do domu osoba zakażona nie zakaża swoich domowników, bo ich nie ma. Brak domowników sprawia, że ci nie roznoszą wirusa dalej do swoich środowisk. W Polsce takie gospodarstwa domowe stanowią tylko 24 proc. puli wszystkich gospodarstw domowych (dane Eurostat za 2016 r.). Wracając do seniorów - mamy jeden z najwyższych unijnych odsetków osób w wieku 65+ zamieszkujących z rodziną, która pracuje bądź się uczy. W związku z tym izolacja rozumiana jako niewychodzenie z domu nie ma sensu. Konieczne byłoby zapewnienie tym osobom miejsc jednoosobowego pobytu. Gdzie, w jaki sposób i jakim kosztem miałoby to zostać zrealizowane w sytuacji, gdy mamy problem z przygotowaniem niewielkiej liczby izolatoriów dla osób już zakażonych? Kilkanaście dni temu głośnym echem odbił się protest mieszkańców Krynicy Zdroju przeciwko uruchomieniu izolatoriów na kilkaset osób w należących do skarbu państwa (!) tamtejszych sanatoriach. Czy ktoś postulujący izolację kilku milionów Polaków z grupy wysokiego ryzyka ma pomysł jak zorganizować dla nich miejsca realnego odosobnienia na czas uzyskiwania przez resztę Polaków odporności stadnej?
I jeszcze jeden argument. W jednej z dyskusji przeczytałem ostatnio, że Szwedzi, pomimo braku restrykcji radzą sobie podobnie jak pozostałe kraje, ale bez tak dewastujących skutków dla gospodarki. Ten mit też należy zdementować. Pod względem liczby zgonów na COVID-19 na milion mieszkańców Szwecja zajmuje wysokie 9 miejsce na świecie, ustępując jedynie gęsto zaludnionym krajom europejskim, w których w początkowym etapie epidemii nie wprowadzano ograniczeń oraz San Marino i Andorze (dane za John Hopkins University). W Szwecji mamy na dziś 274 zgony na mln mieszkańców. Żadne z państw, które wprowadziło ograniczenia na wczesnym etapie rozwoju zarazy nie ma tak złych statystyk. Dla porównania w Polsce jak dotąd zmarło łącznie 700 osób. To 18 zgonów na milion Polaków. Gdybyśmy mieli, tak jak Szwecja, 274 zgony/mln, ofiar śmiertelnych już byłoby blisko 11 tysięcy.
Dlaczego opisuję te przykłady i problemy? Nie dlatego, że ignoruję koszmarne skutki epidemii dla gospodarki. Jej uruchamianie jest konieczne i niezbędne, ale musi być wdrażane w sposób przemyślany. Jeśli nie chcemy doprowadzić do tragedii, nie możemy tego procesu przeprowadzać w oparciu o chwytliwe uproszczenia. Być może najtrudniejsze w całej tej sytuacji jest uświadomienie sobie, że pandemia COVID-19 jest kijem, którym i tak oberwiemy i tego nie da się uniknąć, pytanie tylko, którym końcem mocniej boli. A sztuka polega na tym, żeby minimalizować skutki uderzenia każdym z jego końców. Sugerowanie, że któreś ze skrajnych rozwiązań pozwoli nam przejść przez ten czas z niezauważalnymi stratami jest nie fair. I można dyskutować o tym, czy model szwedzki jest lepszy (bo zapaść gospodarcza też w dłuższej perspektywie oznacza ludzkie dramaty i ofiary), ale trzeba przy tym uczciwie powiedzieć, że jednym z kosztów jego przyjęcia będzie śmierć kilkudziesięciu tysięcy osób.
Wojciech Teister