Czy zastanawialiście się już, jak będzie wyglądał świat, gdy w końcu wyjdziemy z naszych domów i zdejmiemy maski?
24.04.2020 09:07 GOSC.PL
Bardzo lubię zatrzymać się czasem dłużej na peronie dworcowym. Lubię zerkać na żegnających oraz witających się ludzi. Są tam małżonkowie odprowadzający swoje połówki, których pewnie kolejnych kilka dni nie będą oglądać. Są i tatusiowie, którzy z ukrytą różą w jednym ręku i dłonią córki w drugiej czekają na przyjazd kochanej żony. Są dzieci już dorosłe, rzucające się na szyję rodzicom, których kochają „nie tylko za pieniążki”. Są pewnie i starzy znajomi oraz krewni i partnerzy, których serce zaczyna bić szybciej, gdy pociąg na peronie się zatrzymuje, lub też rusza dalej, „myśląc” już o kolejnej stacji.
Lubię wracać do tych obrazów. Lubię podglądać ludzi wsiadających lub wysiadających z pociągów, których wzrok szuka twarzy kogoś bliskiego. W takich chwilach nie ma podziałów politycznych, religijnych lub światopoglądowych. Nie ma syku obgadywania i złości wulgaryzmu traktowanego jak przecinek. Rzadko pojawia się gniew i przemoc. Stałym bywalcem na peronach jest natomiast miłość, której nikt nie musi definiować i udowadniać. Nawet tęsknota jest tutaj inna. Dałby człowiek bowiem wiarę, że przepełnia ją nadzieja, „że się spotkamy”.
Moje peronowe obserwacje zacząłem wiele lat temu. Skłonił mnie do nich Hugh Grant, który na początku filmu „To właśnie miłość” zwraca uwagę, że jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie jest hala przylotów i odlotów lotniska Heathrow w Londynie. Stwierdza on, że w takich miejscach widać, że miłość, taka ludzka i zwyczajna, jest dosłownie wszędzie. Jego zdaniem słychać ją było także w głosach ofiar ataków terrorystycznych pamiętnego 11 września. Gdy ostatni już raz dzwonili z samolotów do swoich rodzin, tuż przed uderzeniem w wieże WTC, nie złorzeczyli, ale mówili, że kochają. W tak wielkiej tragedii i dramacie przede wszystkim kochali.
Dzisiejszy kryzys jest inny, nie jest jednym strasznym wydarzeniem, ale rozłożoną w czasie przygodą epidemiologiczną, której każdy chciałby uniknąć. W kolejnych dniach coraz bardziej się izolujemy. Hasło „Zostań w domu” jeszcze chwila - i wejdzie do popkultury, dzierżąc dumnie miejsce na koszulkach i plecakach. Obecnie nikt nie dyskutuje nad tym, jakie bluzki, spodnie lub kostiumy kąpielowe będziemy nosić latem. To maska na twarzy stała się tą częścią garderoby, która zdominowała dyskusje modowe. Jak będzie, gdy to wszystko się skończy?
Pytanie to mocno we mnie siedzi i powoli przechodzi w swej mocy do krzyku. Zastanawiam się bowiem, czy uda nam się na nowo zaufać. Czy człowiek, w całej swej mimicznej okazałości, stanie się bardziej atrakcyjny niż jego zdjęcie w komunikatorze? Czy zbliżymy się ponownie do siebie, nie tak w telefonicznej przenośni, ale realnie i fizycznie? W otaczającej nas niepewności jestem coraz bardziej przekonany, że na każde z tych pytań odpowiedź brzmi: TAK.
Myślę, że ratunkiem jest pewne uczucie, które obserwuję na wspomnianych przeze mnie dworcowych peronach. Jest nią tęsknota, której nie doświadczają nawet aniołowie. To właśnie tęsknota za drugim człowiekiem, takim realnym i konkretnym, sprawia, że dotyk najnowszego modelu telefonu nie zastąpi nam nigdy uścisku dłoni starszej już mamy. Dzięki niej webinaria i coraz doskonalsze telekonferencje nie zajmą miejsca spotkań na uczelnianej auli, gdzie czasem po prostu wypada się pokłócić. Mając ją w sercu, możemy być spokojni, że coraz piękniejsze maski, dające takie czy inne poczucie bezpieczeństwa, nie staną się ważniejsze niż kształt lekko rysującego się uśmiechu na koleżanki obliczu, który jest zdziwieniem, radością, a może tym upragnionym flirtem. Tęsknota daje siłę, by przetrwać czas bez drugiej osoby. Myślę, że ona sprawia, że chcemy być lepsi, a uświadomił mi to ostatnio pewien motorniczy w tramwaju.
Wracałem kilka dni temu z córkami z dłuższego spaceru w otwartym już parku. Ja w masce, starsza moja latorośl też, a młodsza z racji wieku zarażała innych nie wirusem z koroną, ale królewską radością. Przechodziliśmy obok miejsca, gdzie skręca tramwaj. Jeden z nich czekał na światłach, by ruszyć na nieodległy już przystanek. Moja najmłodsza córka stanęła, by zobaczyć tę scenę. Gdy tramwaj ruszył, pomachała i obdarzyła uśmiechem kierującego nim pana. Ten nie tylko do niej pomachał, ale także włączył dla niej migające światła i kilka razy „zatrąbił” tramwajowym dzwonkiem. Ten tramwaj był pusty. Chyba i on tęskni za pasażerami, których chociaż tak mógł pozdrowić.
Spokojnie, Panie motorniczy, wrócimy!
Błażej Kmieciak