W ostatnich dniach często wracam do tamtego wspomnienia. Może dlatego, że tak wiele pojawiło się w ostatnim czasie rozmaitych narracji o czasach grozy z Maryją w roli głównej - jako zwiastunką Bożego gniewu i nadciągającej kary. Niby ostrzegającą, ale w taki sposób, że strach się bać. Ja mam w sercu inny obraz i myślę, że w pełni uprawniony, patrząc na to, w jaki sposób Maryja zatroszczyła się o swe dzieci w prawdziwych czasach mroku i grozy, które nadciągnęły niegdyś nad Liban.
Odkryłem te miejsca w czasie jednej z wypraw do ziemi św. Szarbela. Moi libańscy przyjaciele postanowili pokazać mi niezwykłą, gorącą i żyzną Dolinę Bekaa - szeroki, wielokilometrowy i zupełnie płaski pas ziemi (ewenement w tym górzystym kraju) ciągnący się między pasmem gór Liban i Antyliban. Wdarliśmy się do Bekaa od strony miejsca, które kocham - położonego nad urwistym zboczem Świętej Doliny (Wadi Kadisza) Lasu Bożych Cedrów. Minęliśmy rezerwat, w którym najstarsze drzewa pamiętają jeszcze czasy Starego Testamentu, i stromą, krętą droga dotarliśmy na wysokość niemal dwóch i pół tysiąca metrów. Po drugiej stronie pasma górskiego ukazał się zapierający dech w piersiach widok na Dolinę Bekaa i góry Antylibanu w oddali, z ośnieżonymi wierzchołkami Hermonu - tymi samymi, które z Nazaretu mogła obserwować Maryja. Za naturalną granicą Antylibanu rozciągała się już Syria, a nieco bardziej na południe Izrael.
Zjeżdżając do Doliny Bekaa, czułem, że przechodzę jakby do innego świata. Opuszczałem na chwilę terytorium typowo chrześcijańskie i wkraczałem w głąb obszaru zdominowanego przez muzułmanów. W napotykanych po drodze wioskach witały nas iglice minaretów i kobiety z zasłoniętymi twarzami. Inna muzyka, inny unoszący się w powietrzu zapach potraw. Znacznie zwiększyła się też ilość mijanych po drodze posterunków wojskowych. Kierowaliśmy się na północ i po pewnym czasie dotarliśmy do małej wioski u podnóża gór - pierwszego celu naszej podroży.
Ogarnęło mnie zdumienie. Żeby wjechać do Bechwat - jednej z niewielu chrześcijańskich wiosek na tym obszarze - trzeba było pokonać uzbrojony w ciężki sprzęt i artylerię posterunek wojskowy, a sama wioska wyglądała jak forteca otoczona zasiekami z drutu kolczastego. Moi przyjaciele wyjaśnili mi, że to miejscowość, która nie została zdobyta podczas inwazji zdominowanych przez muzułmanów wojsk syryjskich na Liban w 1976 roku. Do dziś jest obszarem podwyższonego ryzyka. Naszym celem było malutkie sanktuarium maryjne ukryte w środku wioski, a w nim figurka i obraz Maryi o subtelnym, porcelanowym obliczu i smutnych oczach. "Nasza Pani z Bechwat" - mówią o niej libańscy chrześcijanie.
Zarówno figurka jak i obraz noszą na sobie ślady oleju. Dlaczego? Tajemnica szybko się wyjaśniła. Od wielu lat w tym miejscu powtarza się niezwykłe zjawisko. Z obrazu i figury wydziela się w niewytłumaczalny sposób olej i spływa na ziemię, do postawionych poniżej naczyń. Płynie go wiele, bardzo wiele. Z wszystkich stron ściągają wówczas do sanktuarium tłumy - ludzie biorą olej, nasączają nim tkaniny, przykładają do ran i chorych miejsc. Następuje niezwykły, niewytłumaczalny wysyp uzdrowień, cofają się choroby, mnożą nawrócenia. Po jakimś czasie olej samoczynnie przestaje płynąć.
Jest tylko jeden szkopuł - pojawia się zazwyczaj tuż przed jakimś szczególnie trudnym dla chrześcijan w Libanie wydarzeniem. Ostatni raz olej zaczął obficie wypływać z obrazu i figury w 1976 roku. Kilka miesięcy później rozpoczęła się syryjska okupacja Libanu - czas wielkiego cierpienia, mroku i prześladowań dla chrześcijan. Moi libańscy przyjaciele opowiadali mi o tamtych dniach. Wciąż ogromnie porusza mnie obraz Maryi, która przychodzi do Bechwat, aby rozlewać olej Bożego błogosławieństwa wśród swego ludu. Jakby chciała uprzedzająco przewiązać rany swoich dzieci i przekonać wszystkich, że w zbliżającym się trudnym czasie nie opuści ich dobroć niebieskiego Ojca; że Bóg dalej jest pośród nich i że moce ciemności nie wyrwą ich z orbity Jego miłości.
Opuściliśmy Bechwat i skierowaliśmy się na południe, aby po godzinie dotrzeć do okazałego, miasta. To Zahle, duża chrześcijańska wyspa w centrum Doliny Bekaa. Rzeczywiście, czułem, jakbym wracał do znanej mi kulturowo przestrzeni. Już z daleka witała nas wysoka wieża okazałego kościoła, a na jej szczycie, sporych rozmiarów figura Maryi. Jej sanktuarium w Zahle to duchowe centrum dla chrześcijan z Doliny Bekaa. Dlaczego? Bo Zahle to jedyne miasto, które - podobnie jak malutkie Bechwat - nie zostało zajęte podczas syryjskiej inwazji w 1976 roku. Syryjscy muzułmanie postawili sobie za punkt honoru zdobyć Zahle. Potężne walki toczyły się o to miasto. Syryjska armia, wkraczając do Libanu, z łatwością znalazła sprzymierzeńców wśród libańskich muzułmanów z Doliny Bekaa, jednak ostatecznie musiała uznać wyższość "lwów z Zahle", jak nazwano tamtejszych chrześcijan. Inwazja syryjska rozlała się na pozostałe terytorium Libanu, jednak Zahle pozostało niezdobyte. Chrześcijanie z tego miasta są przekonani, że to dzięki Maryi, która przez cały okres walk wspierała ich z wysokości wieży swego małego sanktuarium.
Historia Libanu obficie spływa krwią chrześcijan. Jest też niezwykle skomplikowana. Konia z rzędem temu, kto rozezna się w skomplikowanych politycznych, kulturowych i religijnych układankach, przymierzach i spiskach. Jednak, gdy moi libańscy przyjaciele, katolicy obrządku maronickiego, opowiadają mi o czasach grozy i mroku, o trudnej koegzystencji ze światem islamu, czy o realnych zagrożeniach, którym musieli stawić czoła, nie ma w ich oczach czarnowidztwa, a w głosie apokaliptycznych nastrojów. Ich zupełnie niezwykła synowska relacja z Maryją, czułą, dobrą, mocną i piękną jak cedry Libanu, pozwala im czuć się bezpiecznie. Ale nie dlatego, że Maryja chroni ich przed gniewam Boga Ojca, ale dlatego, że pokazuje, jak bardzo On jest w niej dostępny dla nich, jak bardzo Jego miłość rozgościła się pośród tego cierpiącego ludu.
Dziś, w tych trudnych dla Polski i świata dniach wracam myślami do Naszej Pani z Bechwat i z Zahle. To jest również Nasza Pani z Częstochowy, z Warszawy, z Katowic czy z Kobióra. Oczywiście, każdy musi w swym sercu zdecydować, czym się karmi i czego słucha. Mnie nie pociągają rozmaite neoobjawieniowe "straszaki" o wątpliwej teologicznie treści, z Maryją w roi głównej. Matka Boża, którą kocham, jest dobra i bezpieczna, opatrująca rany Bożych dzieci jak olej z Bechwat i pachnąca obecnością Jezusa jak żywica z libańskiego cedru. Owszem, wzywa do nawrócenia i walczy z grzechem, ale zawsze po stronie grzesznika - nigdy przeciw niemu. W czasach zarazy jest mi jeszcze bliższa - przez pokój i miłość, które daje, i przez to, że codziennie rano budzi moje serce przysypiające nad Biblią; że uczy stawania w obecności swego Syna. Jeżeli coś z tego czasu pandemii pozostanie w moim sercu, to z pewnością taki jej obraz: mojej Pani dobrych natchnień i dobrej przemiany.
Aleksander Bańka