Od V niedzieli Wielkiego Postu w kościołach nie widzimy krzyży, bo są zasłonięte. W tym roku, gdy rzadziej widzimy same kościoły, zasłona nabrała nowego znaczenia.
W czerwcu 1968 r. archeolodzy odkryli w grobowcu w dzielnicy Giv’at ha-Mivtar w północno-wschodniej Jerozolimie szczątki szkieletu Jehohanana. O imieniu mężczyzny informuje napis na ossuarium. Mężczyzna w wieku około 26 lat poniósł śmierć w wyniku ukrzyżowania. Pochowano go z gwoździem o długości 11,5 cm, który przebił jego nogi. W ostrzu gwoździa badacze znaleźli resztki drewna, przypuszczalnie pochodzącego z pnia krzyża. Ułożenie nóg nieszczęśnika i kawałki deseczki, na której prawdopodobnie wspierał opadający korpus, wskazywały na to, że konał długo. Tak zaplanowali oprawcy. Gdyby chcieli, żeby umarł szybciej, wówczas przybiliby jego nogi tak, aby jedynym jego podparciem był tkwiący w nich gwóźdź. Ofiara przybita w taki sposób, z rękami rozciągniętymi na poprzecznej belce, podciągała się na gwoździu, aby wprowadzić trochę powietrza do zapadającej się klatki piersiowej. Stopniowo jednak, cierpiąc straszliwy ból, traciła siły, aż w końcu, nie będąc w stanie się podciągnąć, dusiła się. Jehohanan ostatecznie też się udusił, ale dopiero wtedy, gdy oprawcy połamali mu nogi. Obie kości piszczelowe i lewa kość łydkowa nosiły ślady silnego uderzenia młotem. Po złamaniu nóg ukrzyżowany człowiek nie mógł się już na nich wspierać i zwisając na rękach, umierał z braku powietrza. Tak właśnie skonali złoczyńcy ukrzyżowani po obu stronach Jezusa. „Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani” – czytamy u św. Jana (19,32). Śpieszyli się. Chcieli zdążyć przed świętem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak